Środa, kilka minut po 8 rano, czekając na Bożenę jadącą po nas z drugiego końca Łodzi ustalamy z Renatą, które koty zabieramy na edukację.
Dziś gościmy w przedszkolu u Doroty.
Wszystko jest dopięte na 100 %. Plan prosty: edukują Renia z Anią, Bożena biega między klasami – jak zwykle jej zadaniem jest przygotowanie materiału do reportażu, sobie przydzieliłam tym razem najłatwiejsze zadanie – zajmę się malowaniem kocich wąsików na buźkach maluchów. Mamy do dyspozycji tylko godzinę, grup jest pięć. Powinno wszystko ładnie się spiąć.
Po edukacji planuje wykonać kilka fundacyjnych zadań, zawsze tak robię, kiedy już mam do dyspozycji auto. Auto podjeżdża, wychodzę, podaję torby z materiałami na edukację, pakuję opornego Iwana do transporterka. Nie bardzo lubi w nim podróżować, ale z uwagi na jego i nasze bezpieczeństwo tak musi być. Mały płacze i żali się niemiłosiernie, nie rozumie dlaczego zamiast biegać po ogródku musi chodzić na jakieś zajęcia, ewidentnie nie podoba mu się nowy obowiązek, który przypadł mu w udziale w chwili, gdy został moim prywatnym kotem.
– Iwan, nie do mnie te wymówki, to był pomysł Danki, kiedy namawiała mnie na twoją adopcję, to ona zapewniała, że polubisz rolę kociego edukatora. Leon niestety odmówił współpracy, nie mam zamiaru niczego mu narzucać, ten kot dość przeszedł w swoim życiu. Pracował kilka lat dla fundacji, teraz ma ochotę na spokojne, leniwe życie i nie będę odbierała mu tego prawa.
Czy zrozumiał mój wywód? Nie wiem. Gdy tylko spojrzałam na miny obu wolontariuszek lekko się zaniepokoiłam:
– Co się stało?
– O 11 muszę oddać auto. Jest prawie 9.30!
No to jest ciężko,..
– Spokojnie. – mówię biorąc za rękę – Bez nerwów, ruszaj, szkoda każdej minuty. Renatka, dzwoń po Anię, niech wychodzi przed furtkę.
Bożena zdenerwowana złorzeczy pod nosem.
– Przestań furczeć. – upominam – Skup się na drodze, już się stało, teraz skupiamy na działaniu, żadnych pogaduszek na boku, grafik napięty jak nigdy dotąd. – wydaję dyspozycje weryfikując wcześniejszy plan.
Żeby raz było bez atrakcji, jak nie nawala transport, to brakuje edukatorek… Bywa, że i koty potrafią się zbuntować i zostają w domu. Wtedy, zamiast miłego przyjęcia, spotykamy rozczarowane buzie i co gorsza dorośli zapominają jak delikatne i wrażliwe są koty. Przecież wszystkie koty są ulepione z tej samej gliny, nasze fundacyjne nie mają mocniejszej psychiki, niekiedy wręcz powinny żyć pod kloszem, z uwagi na swoją przeszłość.
– Chyba powinnyśmy zabierać na zajęcia kocie maleństwa… – zastanawia się Ania. – Dorosłe ewidentnie źle znoszą hałas, dotykanie tylu rąk. Przerabiałyśmy już ten temat, nie wiem co gorsze: fochy starszych czy koszyki pełne kocich kup, bo przemiana materii u malunich jest jak u dzieci, trzeba zaopatrzyć się w mokre chusteczki i małe pampersy. W tym przypadku nie ma złotego środka: dzieci i nauczyciele czekają wyłącznie na koty, one zawsze są najważniejszym punktem spotkania, nie nasze opowieści czy nawet najatrakcyjniejsze prezenty. Przykra wiedza, ale prawdziwa.
Gwiazdą tego dnia była Malina, rewelacyjnie prezentowała zabawę z piórkiem. Moment tylko mogłam popatrzeć tę kotkę, mimo, że losy związane są od początku jej życia z Kocią Mamą…Mała jest jedną z rezydentek fipowego domu tymczasowego, nie mam okazji zbyt często z nią przebywać. Proza życia, nie zawsze stan zdrowia Maliny pozwala na uczestnictwo w zajęciach z dziećmi. Zabieramy koty zdrowe, a z Maliną mimo otwartości i świetnego charakteru bywa różnie, nie potrafimy przewidzieć, kiedy spadnie jej odporność. I tak jestem pod wrażeniem decyzji wolontariuszki. Niesamowita to jest kotka, miła, ułożona, a na domiar przecudnie umaszczona i niezwykle kontaktowa.
Malina czarowała usposobieniem, Iwan wzbudzał zachwyt, generalnie jak zwykle spotkanie przebiegło dość sprawnie. Przyjęta kiedyś zasada, że ludziom z zewnątrz o fundacyjnych problemach się nie opowiada, sprawdza się bardzo dobrze. W każdej bowiem pracy zdarzają się momenty trudne, kłopoty z reguły pojawiają się nieoczekiwanie sprawiając zamieszanie, roztrząsanie ich na forum niewtajemniczonych osób nie jest dobrym pomysłem, tylko powoduje zamęt i wprowadza niepotrzebne zdenerwowanie.
Po każdym spotkaniu następuje podsumowanie, nie tylko dotyczy to zliczenia zebranej karmy. Wyciągamy wnioski, dzielimy się spostrzeżeniami, a po tych w Dorocinym przedszkolu znalazłam słaby punkt w logistyce. Dotąd Renata doliczała kilka minut na dojazd, biorąc pod uwagę utrudnienia jakie spotykamy na drodze, teraz trzeba jeszcze pamiętać, by dokładać kilka minut do każdych zajęć. Nie możemy sztywno przyjmować, że każda przedszkolna edukacja zamknie się w 30 minutach. Musimy zmienić limit przypadający na jedno spotkanie z uwagi na poziom dzieci, ich wiedzę i aktywność, że nie możemy więcej popełnić takiego błędu, by skracać zajęcia. Rzadko ale jednak zdarza się grupa przygotowana na spotkanie z fundacją staranniej niż przeciętnie i wtedy zwyczajnie brakuje nam dla tych dzieci czasu. Nie realizujemy programu w całości, skracamy kocie opowieści, część zadań zostawiamy do realizacji nauczycielkom. Edukacja przeprowadzana w takim pośpiechu jest przede wszystkim dla nas stresem i ogromnym dyskomfortem.
Na takich spotkaniach czuję się odrobinkę jak rzecznik prasowy, pada setka pytań, każde w sumie z innej bajki, a ja muszę nadążać, nawiązywać i rzeczowo wyjaśniać, jednocześnie prowadząc zajęcia i pilnując kota. „Ile macie kotów w fundacji?” „Kto was wspiera finansowo?” „Gdzie je trzymacie?” „Jak często bywacie w przedszkolach?” „Podobno organizujecie kiermasze, czy to prawda, że same pracujecie na potrzeby statutowe?” Są pytania, na które można odpowiedzieć w trakcie zajęć, ale są i takie, które wymagają dłuższych opowieści, więc jesteśmy w dość kłopotliwej sytuacji czy prowadzić zajęcia ignorując dorosłych? W tak ograniczonym czasie trudno o satysfakcjonujące wszystkich zachowanie.
Reasumując, jak zwykle ogólnie wypadłyśmy na piątkę. Pani dyrektor gratulowała mi zespołu, chwaliła fachowość, doskonałą organizację i sympatyczną atmosferę.
– Jak wam pomóc? Może przybliżyć działanie fundacji rodzicom? Organizujemy pikniki rodzinne, może zaprosimy was z kotami tym razem na dłuższych smyczkach, tak by mogły sobie po drzewach latem pochodzić, były by niezwykłą atrakcją podczas imprezy…
Zaniemówiłam, dość jak na jeden dzień miałam ważeń, adrenaliny… Wizja naszych domowych kotów skaczących radośnie po drzewach lekko mnie oszołomiła. Nie nawiązałam, dyplomatycznie na Dorotkę zrzuciłam obowiązek planowania ewentualnej wspólnej imprezy.