Nieważna jest ilość, nieistotna jakość, liczy się gest i chęć. Jestem szalenie wdzięczna młodym ludziom, kiedy w dniu najważniejszej uroczystości w życiu, czyli zawierania związku małżeńskiego, myślą jeszcze o braciach mniejszych, naszych „kotuchach”. Schronisko działa w pełnym komforcie, ponieważ jest jednostką budżetową, natomiast Fundacja sama musi się martwić, w jaki sposób zdobędzie fundusze lub wsparcie, by wykarmić zgarnięte na pokład koty.
Każdą przekazaną karmę zagospodaruję odpowiednio. Na garnuszku siedzą, czekając na adopcje, małe, zgarnięte z ulic kociaczki, czasem jeszcze wraz z karmiącymi je matkami. Młodzież, rosnąc, pochłania ogromne ilości jedzenia. Natomiast ja wychodzę z założenia, że lepiej przeznaczyć na karmę niż na leczenie. Cieszę się, wydając ogromne wyprawki, choć z niepokojem rejestruję, jak szybko znikają zasoby z półek. Naszej pracy i społecznemu działaniu przyświeca od lat ta sama filozofia. Bezcenne jest każde życie, nawet to, które jeszcze na „ślipuszki” nie widzi.
Od lat trwałam na posterunku, tłukąc do głowy prawdy, których normalnym ludziom tłumaczyć nie ma potrzeby. Usypianie małych, bezbronnych kociaków nie jest żadnym bohaterstwem, a oznaką bezradności i słabej kondycji organizacji. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla takich czynów, nie ma argumentów zdejmujących winę!
O etyce dużo można by dyskutować, jednak mało kto dostrzega drugie dno mordowania ślepych miotów.
Fakt, że ustawa daje taką możliwość, nie oznacza wcale, że prawdziwi „zwierzolubi” z tej furtki korzystają. Publiczną tajemnicą jest, że w Kociej Mamie każdego roku siedzą ukryte w domach karmiące kotki. Wszyscy, którzy znajdą małe, odrzucone kocięta, walą do nas jak dym. Ta postawa na przekór innym sprawia, że jeden drugiemu przekazuje pocztą pantoflową, do kogo ma się zwrócić, będąc w takim kłopocie, by faktycznie maluchy uzyskały pomoc, a nie trafiły z wyrokiem do lecznicy. Nie rozumiem, jak można jednocześnie mordować i ratować. Nie odważyłabym się nikomu nawet zasugerować, by poszedł na skróty i uśpił ślepy miot. To jest wskazywanie złej drogi, powiem więcej, to jest podważanie autorytetu organizacji. Tylko sterylizacja i kastracja oraz świadoma adopcja finalnie mają wpływ na faktyczne ograniczenie populacji środowiskowych. Opiekun, który raz skorzysta z tej bestialskiej formy, generalnie zakoduje sobie w głowie, że skoro ma takie przyzwolenie, to następnym razem, kiedy kotka się wykoci, może postąpić podobnie. Tylko, że wiemy, iż kotki są mądre i przebiegłe, kiedy raz im się ukradnie maleństwa, kolejne mioty sprytnie ukrywają i przyprowadzają wtedy, kiedy maluchy są samodzielne i mają wpojone, że człowiek jest ich najgorszym wrogiem!
Zawsze, kiedy spotykam się z darczyńcami, zadaję im rutynowe pytanie, dlaczego akurat wybrali Kocią Mamę.
Odpowiedzi są różne : „bo Fundacja pomagała nam w kłopocie”, „rekomendowali Was znajomi, rodzina”, ale też niezwykle często słyszę: „bo Pani nie usypia!”
Dziękując Natalii i Michałowi za wizytę i smaczne kocie prezenty, życzę im tylko dobrych, razem spędzonych dni. Koty kochają, a to już dobrze wróży, że wspólne życie rozpoczęli pięknym gestem!
Obiecuję, że nadal będę strzegła każdego kociego życia i z taką samą troską dbała o te miłe, słodkie i łagodne, jak i o te dzikie, gryzące, bytujące w enklawach!