Lato było dla Kociej Mamy łaskawe. Epidemie omijały nas szerokim łukiem, wszelkie trudne infekcje także. Co najważniejsze, były to pierwsze od lat, spokojne wakacje, podczas których, mimo urlopów i wyjazdów obyło się bez kolizji komunikacyjnych.
Współpraca między lecznicami a Fundacją przebiegała spokojnie i sprawnie.
Opiekunowie, rzecz oczywista, zgłaszają koty wymagające pomocy czy nagłej operacji. Nigdy bowiem nie wiemy, kiedy zdarzy się wypadek.
W piątkowy wieczór pewna opiekunka zadzwoniła do Fundacji, prosząc o pomoc dla swojego środowiskowego pupila. Kota od kilku lat dokarmia, nie jest miły ani przyjacielski, ale mieszka na jej posesji, a że ona kociara, to i temu butnemu futru stawia od lat miseczkę z kolacją.
Tego dnia stała się rzecz niepojęta. Otóż zdystansowany od lat kocur, nagle stał się przyjacielski i zaczął się do kobiety łasić. Zdumiona odmianą, pogłaskała kota po głowie. Pani nie wie nawet jak to się stało, ale w pewnym momencie spod szyi kota wylała się ropna wydzielina z larwami much! Przerażona, zadzwoniła do najbliższej kliniki, szukając pomocy.
Weterynarz, wysłuchawszy relacji, sucho podał cenę usługi, a kiedy dowiedział się, że pomocy wymaga kot środowiskowy, momentalnie stwierdził: „Proszę dzwonić do Kociej Mamy, wolę uniknąć ataków ze strony tej pani, że pobieram wygórowane opłaty!”
Faktem jest, że jest to bardzo komercyjna lecznica. Sprzęt oczywiście z górnej półki, ale każda, najbardziej błaha wizyta, zamyka się w kwocie ponad 200 zł!
Lekarz był tak uprzejmy, że nawet podał kobiecie numery kontaktowe do wolontariuszek.
Pamiętamy, jak kilka lat temu odbijałam z tej klinki kota Cypisa!
Cieszę się, że skutecznie i ze zrozumieniem zostały wyciągnięte wnioski z poprzedniego przykrego incydentu.
W trybie natychmiastowym kota przyjęto w Vetmedzie i tego samego dnia został zoperowany. Rana była rozległa, jakby ktoś podciął mu gardło, a z uwagi na temperaturę otoczenia, infekcja rozwijała się błyskawicznie. Ropa z krwią, pomieszana z larwami much, wyglądała obrzydliwie. Kiedy ustalałyśmy z lekarką procedury zabiegowe, słowem najczęściej się powtarzającym w opisie stanu mruczka było „MASAKRA”!
Zasadą regulującą naszą współpracę jest respektowanie i honorowanie wzajemnych ustaleń, ale w tym dramatycznym przypadku, obie strony wiedziały, że mimo sobotniego wieczoru, konieczna jest ratująca życie operacja.
Rana została oczyszczona, a kocur dodatkowo jeszcze wykastrowany, dzięki czemu wyeliminujemy romantyczne wycieczki, które niekiedy kończyły się ranami, odniesionymi podczas walk z innymi kocimi amantami!
Delikwent na tydzień pozostaje w szpitalu lecznicowym. Włączono antybiotyk i kroplówki wspomagające.
Od momentu usunięcia ropnia, kot przestał być miłym i łagodnym, z tego też powodu czynności pielęgnacyjno-medyczne przypadły w udziale lekarkom, które na szczęście mają świetne doświadczenie w opiekowaniu się wściekłymi dzikusami.
Kiedy skończy się hospitalizacja, kot wróci na swój teren, odrobaczony, wyleczony, postawiony na nogi!
Zamieszka w budzie, podarowanej przez Kocią Mamę, a oddana Opiekunka zapewni pełną miskę. Kolejna kocia bidula została uratowana, a ja jak zwykle, tradycyjnie proszę o pomoc w opłaceniu faktury za czynności i procedury niezbędne, by ocalić kota.
Jestem pewna, że i tym razem mogę liczyć na hojność Przyjaciół i Sympatyków, sekundujących naszej pracy.