O takiej współpracy można tylko marzyć. Takich nauczycieli oddanych Fundacji i naszej sprawie można policzyć na palcach obu dłoni. Zawsze wyliczankę zacznę od Agnieszki, skromnej sympatycznej nauczycielki matematyki z Ksawerowa. To jest dziwna przyjaźń i trwa kilka już lat.
Aga wypuszcza w świat kolejne roczniki podopiecznych, a wszyscy z nich są zarażeni sympatią dla Kociej Mamy. My, szalone, odrobinę zakręcone kociary, wiecznie z głowami w chmurach, albo płaczemy nad chorymi kotami, albo zachodzimy w głowę, jak przeprowadzić trudną interwencję. Albo same zagmatwamy sprawy najprostsze albo tak poplącze nam je życie, że potem rozmyślamy, jak by tu wszystko dobrze poukładać, bo proszę wierzyć – nie zawsze łatwe są spadające na nas decyzje. Agnieszka – wyważona, przyjazna, spokojnie znosząca szybkie zmiany w ustaleniach dotyczących edukacji.
Jest zawsze dla nas bardzo wyrozumiała.To rzadka cecha.
To jedna z niewielu osób, które pomagają, a nie chcą nic w zamian. Przez lata organizuje zbiórki na rzecz Kociej Mamy, w zależności jaki pomysł spodoba się młodzieży. Przynoszą karmę, pieką ciasta i sprzedają na loteriach albo produkują rękodzieło, a pieniądze wpłacają na konto. Doceniam wszystkie formy, szczególnie te, gdzie wykazują się własną inwencją.
Ciąg niefortunnych zdarzeń albo jak kto woli, lekko zła passa dopadła i naszą edukację. Do grona chorowitków dołączyła i Ania, tym sposobem Renatka została bez wsparcia. Przekładanie zajęć nic nam nie da, bo kolejka już jest do końca czerwca…
Szukałyśmy sensownego rozwiązania.
– Pojadę sama, wezmę moje koty, rozkręciły się teraz bardzo, otwarte, kontaktowe, bez problemu wychodzą do dzieci.
Znam Agnieszkę i styl pracy Renaty, wiedziałam, że nie szarżuje. W tym konkretnym przypadku pomysł przypadł mi do serca, widziałam więcej korzyści niż minusów.
Przykre było, że musi pracować sama, a reszta… jakby poszła na herbatkę do dobrej znajomej, a przy a przy okazji zabrała koty, by dostarczyć im odrobinę atrakcji i rozwiać domową nudę.
Koty Reni są fantastyczne, szczególnie te małe smarki. Rozniuniane, ufne, pieszczochy takie, że same się pakują każdemu na kolana. Rozpieszczone, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
Nie trzeba w życiu bać się zmian, nie wolno się usztywniać, czasem trzeba zwyczajnie zamknąć oczy i poddać się temu, co niesie życie.
Tak było i tym razem. Zanosiło się źle, a jednak wyszło rewelacyjnie. Dzieciaki miały niepowtarzalną okazję, by dopytać wolontariuszkę o te kwestie, które ich ciekawiły, a podczas typowych zajęć zawsze brakowało czasu.
O wrażeniach Reni i Agi pisać nie muszę, widziałam zdjęcia, które robił Kamil: jedna uśmiechnięta, rozpromieniona, zaaferowana opowieścią, druga siedzi skupiona, każde słowo chłonie i w tym wszystkim dzieciaki, bawiące koty, uniesione niecierpliwie dłonie, zadające pytania.
Długo będą pamiętały tą edukację, jestem tego pewna!