lekcja edukacyjna w stadninie

Agnieszkę znam od lat. Totalne moje przeciwieństwo, ale ponoć takie istoty najlepiej funkcjonują w pakiecie. Ja szalona, niespokojna, szybka, chwytająca każdą okazję i chwilkę. Ona wyważona, zrównoważona, spokojna, z dystansem do każdej sytuacji. I chyba właśnie dlatego tak nam dobrze płynie znajomość. Chociaż czasem bywają i małe scysje, takie z cyklu, jak się każda opowie i wypowie, z pewnością wyjdzie to obu na zdrowie, a i atmosfera się przy okazji oczyści.
Zaproszenie na ognisko do Ktosiowa nie było zaskoczeniem. Aga bywa od lat na naszych urodzinach, więc naturalną wypadkową jest, że chciała nas, kociary wprowadzić w swoje środowisko, pokazać swoją pasję. Kociara, psiara i kuniara, jak to mówię naszym slangiem, czyli pozytywnie zakręcona.

Wszystko zostało ładnie ustalone, termin, z małym zamieszaniem godzina, ustawiłam transporty i menu, czyli temat ogarnięty typowo po mojemu.
W każdej organizacji nawet, jeśli mało się dzieje, to nadrabiają zdjęciami, u nas wprost przeciwnie, góry przenoszą, ale brak fajnych dokumentów. Od zawsze brakuje fotografa.
Właśnie w związku ze zdjęciami, jak zwykle u nas bywa, wyszło małe zamieszanie. Otóż, jedna z dziewczyn, kierowana dobrą intencją, poprosiła drugą o zdjęcia koników. Fajny pomysł, tylko że ja z tego ukręciłam małą aferkę, wściekła, że takie wydarzenie nie będzie miało fajnego zdjęcia w reportażu. Kiedy wieczorem zobaczyłam fotorelację ze stadniny, poprosiłam o nasze jakieś fajne grupowe zdjęcie, a w odpowiedzi usłyszałam: Byłam tam prywatnie, jak wszyscy, nie wiedziałam, że mam misję, chyba ktoś nam zbiorowe robił… Otóż nie! Moje dziewczyny są przecudowne, przekochane, ale czasem dają ciała, bo przecież gdyby jedna pomyślała, a druga jej podpowiedziała, to nie tylko konie miałyby dobre fotki, a tak, kolejny reportaż leci z kiepskim zdjęciem.

Ale mam nadzieję, że następnym razem skupią się nie tylko na jednym zadaniu, a potraktują temat kompleksowo. Obie chciały dobrze, a dostało się wszystkim, niewinnej Agnieszce też! Na przyszłej KotoManii otrzymają dyplomy ze stosownym podziękowaniem.
To, że jestem przebodźcowana, jak to się teraz zgrabnie określa osoby żyjące w trybie „ na wariata”, które nieustannie narażone są na okoliczności, wywołujące permanentny stres, to fakt niepodważalny, ale tak naprawdę w tej sytuacji nie ma żadnego dobrego rozwiązania. Przeciętny człowiek kończy pracę, zamyka biurko i pokój na klucz i idzie do domu, mając przysłowiowy święty spokój. To, w jaki sposób rozdysponuje swój czas wolny, jest tylko w jego gestii czyli ma prawo do swobodnej decyzji w jakim zakresie będzie aktywny, a kiedy pozwoli sobie na luksus leżenia do góry brzuchem. Mnie takie przywileje nie są dane, nawet o takich zwyczajach nie mam prawa marzyć w trosce o swoje psychiczne zdrowie.

Gdybym zaczęła rozbijać na atomy wszystkie te aktywności, które na mnie spadły tylko jako gratis z faktu bycia szefową, to albo bym oszalała, albo kogoś w afekcie zatłukła. Nie ma na tym globie człowieka, który potrafi bez skutku ubocznego unieść tyle, przede wszystkim kociego, cierpienia, reanimować innych w chwilach zwątpienia, być zawsze pod ręką w przypadku godziny W i trzymać za rękę nawet, jeśli sam jest rozbity. Pewne sytuacje i mnie przerastają, ale staram się zachować rozsądek, realnie patrzeć na okoliczności, wyciągać właściwe wnioski i podejmować decyzje adekwatnie do sytuacji. Czas i analiza łagodzi i pozwala z dystansem patrzeć nie tyle za siebie, ile w przyszłość.

Wizyta w Ktosiowie otworzyła mi oczy na wiele aspektów, przypomniała mi o problemach, z którymi ja już nie muszę się borykać. Abstrahując od wrogów, pomijając ich milczeniem, a tacy zawsze się znajdą, nawet, jak się prowadzi ochronkę dla pawi czy motyli, poznałam inny wymiar problemów, o których nawet nie miałam pojęcia. Nie wiem, czy ja bym się odważyła na taką działalność charytatywną, przy tylu skomplikowanych zagadnieniach współtowarzyszących.
Azyl to nie stadnina. To działalność kompletnie niekomercyjna, a utrzymanie stada to koszty niebagatelne. Ognisko przyjaźni, jak to nazwałam, w sumie stało się lekcją edukacyjną, podczas której przede wszystkim to ja zadawałam trudne pytania, które ktoś zasiał w mojej głowie. Nie było nerwowych odpowiedzi, unikania tematu czy pomijania milczeniem. Rzeczowe i fachowe padały odpowiedzi. Pożegnanie lata, przywitanie jesieni, tym razem odbyło się w nietypowej dla kociar scenerii. Nie mogło się obyć bez kociego akcentu, dwa maluszki przyjechały do Łodzi na dom tymczasowy, ponieważ wśród dorosłych koni nie jest to dla dzieciaczków najlepsze miejsce. Minusem jest odległość, od nas do azylu to całkiem spora wyprawa, a wiemy wszyscy, jak trudno się obecnie żyje.

Poznaliśmy uratowane konie, chylimy czoła przed wolontariuszami, ale dalsza współpraca nadal dedykowana będzie pomocy lokalnym kotom, skupimy się na tym, w czym się czujemy jak ryby w wodzie.

Na szczęście dla wszystkich działamy w różnych przestrzeniach, więc kompletnie nie wchodzi w grę rywalizacja. Kocia Mama w gronie znajomych ma kilka osób, których pasja wiąże się z końmi, a wiadomo, w każdej stajni buszują koty, więc pomagamy w ramach możliwości.
Największą atrakcją wizyta była dla naszych dzieci i to w sumie dla ich integracji zdecydowałam się na to ognisko. Mój kalendarz jest przepakowany zadaniami, codziennie minimum dwa przechodzą na dzień kolejny.

Jednak mimo chłodnego dnia cieszę się z eskapady. Z Darią miałam okazję swobodnie, bez pośpiechu podczas drogi omówić nie tylko sprawy związane z prowadzeniem fundacji, ale też zasięgnąć porad w kwestii, w której ona jest specjalistką, czyli pisania programów pomocowych. To też nowe zagadnienie, które właśnie się kształtuje, nabiera formy, ponieważ tworzymy z Anią nowy projekt.

Ta fundacja nieustannie żyje, podejmuje nowe wyzwania, przetwarza pomysły na ratowanie kotów.

Nie ma recepty na sukces. Każdy działa instynktownie, czasem pozorne fiasko finalnie przekłada się na zysk.

Radość dzieciaczków to największe podziękowanie za fajnie spędzony dzień, a dla mnie kolejne doświadczenie, jak zaskakujące bywa życie i jak trzeba być czujnym w tym świecie, gdzie nadal dobro jest wartością niepojętą dla innych.
Życzymy konikom zdrowia, dobrej karmy i nadal tak troskliwej opieki.