Temat psychiki kotów rasowych, wycofanych, wręcz przepełnionych agresją, poruszyłam przy okazji opowieści o Leonie i Princessie, jednak każdemu czytelnikowi natychmiast nasuwa się pytanie, dlaczego akurat tym kotom poświęciłam tyle uwagi.
Przecież będąc szefową Kociej Mamy, raczej dachowcom powinnam nieść pomoc. Już wyjaśniam.
Chcemy czy nie, musimy jednak podzielić koty na dwie kategorie i to nie ze względu rasy, ale na urodzenie i wychowanie. Koty urodzone w nie swoim naturalnym środowisku totalnie nie są przygotowane do życia na wolności. Nie potrafią polować, nie zacierają śladów po odchodach, są beztroskie, wręcz infantylnie ufne. Oczywiście bawią się, polując na siebie wzajemnie lub na swojego człowieka, ale wszystko to dzieje się w kategoriach i na zasadzie rozrywki.
Nie szukają bezpiecznego schronienia, kiedy idą spać. Układają się na fotelu, kanapie, pufie, beztrosko rozkładając na boki łapuchy, a tymczasem ich dzicy bracia na odpoczynek wybierają trudno dostępne schronienia, by żaden intruz ich nie zaskoczył. Polują chętnie, najczęściej o poranku, kiedy dzień się budzi i zwierzęta po nocy nie nabrały jeszcze czujności, skrzętnie zakopują swoje tropy, by żadne większe zwierzę nie uczyniło sobie z niego łupu. Przyroda rządzi się swoimi prawami i tak to wszystko jest poukładane, by każdy gatunek miał szansę przetrwać, jeśli oczywiście nie będzie niszczącej interwencji człowieka lub wydarzeń globalnych, w wyniku których zmienia się atmosfera.
Rozpatrując kocią psychikę, musimy mieć świadomość, że w tym przypadku nie ma żadnych typowych ani pewnych ścieżek reakcji czy zasad zachowania. Każdy jest indywidualnym, nieprzewidywalnym przypadkiem. Jadąc na interwencję, nie mamy pewności, czy cały przyjęty miot uda nam się oswoić. Jeśli są małe i jeszcze bardzo nieporadne, można liczyć na sukces, ale z takimi już lekko podrośniętymi, od 4 miesiąca, socjalizacja może przebiegać różnie. W przypadku kiedy doświadczona oswajaczka rozkłada po miesiącach pracy z delikwentem ręce, kastrujemy i szukamy domu stałego dla niedotykalskich albo wysyłamy do enklawy.
I tu jest kolejna trudność. Mimo, iż kot nie chce pokochać człowieka, to bardzo dobrze mu się u niego mieszka, wie, że jest bezpieczny, że nie musi zabiegać o pełną miskę i na dodatek ktoś jeszcze za niego posprząta toaletę. Koty są leniwe, więc zabierając je z naturalnego otoczenia, zawsze muszę mieć na wszelki wypadek przygotowany plan B. Praca z żywą istotą jest trudna, trzeba mieć świadomość, że mamy pomagać, a nie być sprawcą dramatu.
Ludziom wydaje się, że bawimy się w pomaganie, z naszej strony kwestia wygląda kompletnie inaczej. Zanim podejmie się jakąkolwiek interwencję, trzeba dobrze rozpatrzeć wszystkie „za” i „ przeciw”.
Czasem jednak życie samo stawia nas przed faktem dokonanym , taki scenariusz także muszę mieć na uwadze. Nikt nie będzie przecież dzwonił i pytał o stanowisko Fundacji, kiedy na ruchliwej ulicy, w parku czy lesie nagle trafi na małe kociaki bez matki.
Rzeczą naturalną jest działanie pomocowe, czyli najpierw ratujemy, a potem zastanawiamy się, co z tym fantem zrobić.
Szansę na dom dajemy każdemu kotu, tylko w przypadku tych dachowych zawsze mogę poprosić o przyjęcie ich do jednej z naszych enklaw, co w przypadku rasowych, wymagających stałej pielęgnacji z uwagi na ich okrywę, jest kompletnie niemożliwe.
Czas, cierpliwość i praca socjalizacyjna nie raz zakończyła się przewartościowaniem emocji kota. To było i nadal jest motywujące pozytywnie doświadczenie, które minimalizuje ilość bytujących w środowisku kotów. Wszystkich, mających obawy co do naszego postępowania, zapewniam, że jeszcze miną długie lata, zanim opanujemy kocią bezdomność. Kastracja i świadoma adopcja to dwa łączące się ze sobą procesy a jak widać po rezultatach, my, Kocie Mamy, nadal, mimo 14 lat działania, mamy pełne ręce roboty.