Każda fundacja inaczej działa i nie mam zamiaru komentować decyzji czy wyborów. Tak już jest, że na opinię o firmie pracuje nie tylko Rada Nadzorcza czy Zarząd, ale w takim samym stopniu każdy, nawet szeregowy wolontariusz. Chodząc po mieście, nie tylko z okazji kocich wykładów, odwiedzam różne zakłady, placówki, instytucje i, co mnie szalenie cieszy, bywa, że zbieram słowa pochwały i uznania właśnie dotyczące wolontariuszy Kociej Mamy. To dla mnie niezwykle miła okoliczność, wynikająca z faktu, że cała społeczność, którą udało mi się zebrać, nie działa zrywami czy falami – oni pełnią misję każdego dnia.
Nawet jeśli nie biorą udziału w wykładach, kiermaszach czy akcjach, to w swoim otoczeniu nieustannie zbierają dla fundacji fanty na bazarek, zabawki lub inne kocie artefakty. Cały czas mają świadomość, że działamy w trudnych czasach i że o kondycję finansową należy dbać każdego dnia.
Każda aktywność w Kociej Mamie jest ze sobą powiązana. Żeby leczyć koty na takim poziomie, jaki został w Kociej Mamie wypracowany, trzeba mieć zapewniony stabilny, solidny budżet.
Jedną z najmilszych form pozyskiwania wsparcia są wizyty w szkołach i przedszkolach. Zbiórka fantów zawsze zależy od aktywności personelu placówki oraz hojności rodziców. Czynnikiem mającym szalony wpływ jest wiedza o sposobie pracy fundacji.
Trudność polega na tym, że organizacje medialnie są szalenie sprawne, reklamują się na portalach, udzielają przy byle okazji wywiadów, fotografują się z celebrytami, politykami, działaczami społecznymi, czyli robią wiele szumu i zamieszania wokół własnej firmy, wzbudzając tym samym podziw i zaufanie u zwierzolubów.
Schody zaczynają się wtedy, kiedy organizacja otrzymuje zgłoszenie o pomoc w interwencji, która wiąże się ze sporymi kosztami. Wtedy zbudowany sztucznie wizerunek rozmywa się jak bańka mydlana.
My natomiast unikamy piania o sukcesach – one dzieją się same, wystarczy tylko realizować poszczególne punkciki statutu, a reszta dokonuje się naturalnie.
Wizyty w przedszkolach stanowią istotny fragment wolontariatu, ponieważ małe dzieci mają na sztywno wbitą wiedzę o tym, co robi dla kotów fundacja.
Fajną okolicznością jest fakt, że my autentycznie lubimy to zajęcie. Są osoby, które niekoniecznie potrafią nawiązać kontakt z dziećmi czy młodzieżą – paraliżuje ich trema, mają kłopoty z doborem właściwych słów albo składają dziwne zdania. Bywa, że chichoczą jak małe dzieci albo rzucają teksty kompletnie niepasujące do wieku odbiorców.
Zabawne sytuacje wynikające z takich momentów stają się inspiracją do nowych anegdot, które później budują ciepłą, rodzinną atmosferę podczas corocznej KotoManii.
Te zajęcia może nie przypadły w dla mnie najlepszym okresie, ale wiedząc, że dzieci czekają na koty, postanowiłam dotrzymać umówionego terminu. Tym razem towarzyszyła mi Paulinka.
Ustalając wykłady, kieruję się wyłącznie swoimi terminami. Zasada ta uległa zmianie jakiś czas temu, a wynika to z faktu, że moje koty są niezwykle aktywne zawodowo. Moje kocurki – Iwan, Ytek oraz Laluś – są wyjątkowo kontaktowe w każdych okolicznościach. Świetnie odnajdują się zarówno wśród dzieci i młodzieży, jak i w placówkach wychowawczych, które opiekują się dziećmi chorymi czy niepełnosprawnymi.
Wolontariuszka była świetnym dopełnieniem mojego zespołu – pilnowała maluchów próbujących uciec z sali, robiła kocie makijaże i rozdawała dzieciom prezenty od fundacji. Dzięki temu mogłam w pełni skupić się na wykładzie, bez obawy, że Iwan czy Laluś zaczną swobodnie wędrować po korytarzach.
Jakość spotkania zawsze zależy zarówno od organizatorów, jak i od ich nastawienia do fundacji.
Moja decyzja o utrzymaniu terminu wzbudziła zarówno zdziwienie, jak i uznanie. Gdybym postąpiła inaczej, nikt nie miałby do mnie pretensji ani żalu, ale wiedząc, że mój terminarz jest zapełniony na kilka tygodni, nie chciałam sprawić dzieciom przykrości. Tym bardziej, że z ogromnym zaangażowaniem zbierały produkty dla mruczków i odliczały dni do spotkania z kotami.
Było szalenie miło – panie opiekunki były zachwycone kotami, ich spokojnym zachowaniem i wręcz zachęcaniem dzieci do kontaktu. Nieustannie monitorowały przemieszczanie się kocurów, dzięki czemu mogłyśmy skupić się na swoich zadaniach.
Było szalenie miło – panie opiekunki były zachwycone kotami, ich spokojnym zachowaniem i wręcz zachęcaniem dzieci do kontaktu. Nieustannie monitorowały przemieszczanie się kocurów, dzięki czemu mogłyśmy skupić się na swoich zadaniach.
Ciągle mam w pamięci beztroskie zachowanie jednej z opiekunek w przedszkolu podczas wykładu Kasi, która nonszalancko otworzyła drzwi. Zniknięcie Ryśki postawiło na nogi nie tylko wszystkich pracowników, ale i kilka osób z fundacji. Od tamtej pory jesteśmy szczególnie uczulone na takie sytuacje i nigdy, kiedy koty buszują po pomieszczeniu, nie pozwalamy na podobne ekscesy.
Każde spotkanie to nie tylko okazja do uzyskania wsparcia, ale także nowe doświadczenie, możliwość poznania kolejnej społeczności i budowania długofalowych relacji. Rzadko zdarzają się przysłowiowe wtopy.
Decyzja o braku kontynuacji współpracy zawsze wynika z podejścia gospodarzy do fundacji. My nigdy nie zgłaszamy pretensji co do jakości przekazywanej karmy – w tak dużej organizacji każda ma swoich odbiorców.
A mając świadomość, że to właśnie my w całym regionie realizujemy program kociej edukacji systematycznie i z zaangażowaniem, nie musimy znosić humorów ani fochów dorosłych.
Ta społeczność natomiast od razu przypadła mi do serca. Było po mojemu – serdecznie, miło, z ogromną wyrozumiałością, zwłaszcza wobec mnie. Pomoc, życzliwość i spontaniczna współpraca – szalenie doceniam takie podejście do fundacji.
Mam nadzieję, że za jakiś czas ponownie tam zajrzymy. Okazja na pewno się znajdzie.