Interwencje dzielą się na klasyczne i łapankowe.
Te pierwsze polegają na doraźnej, bądź jednorazowej współpracy, podczas której instruujemy opiekuna, jak we właściwy sposób opiekować się znajdującym się pod jego opieką stadem. Czasem wystarczy kilka porad lub wskazówek i rozwiązuje się ogromny problem.
My, ludzie Fundacji, po latach opieki nad dzikimi kotami inaczej widzimy pewne kwestie, patrzymy szerzej i bardziej globalnie. To, że ratujemy, leczymy, adoptujemy to rzecz oczywista, to nasza najważniejsza misja, ale realizujemy ją z poszanowaniem i rozumieniem potrzeb kota.
Sens ma praca, która przekłada się faktycznie na korzyść i dobro zaopiekowanych zwierząt. Jeśli kot nie wyraża chęci na bycie domowym, trzeba jego wybór uszanować. Zabieg, pełna miska i bezpieczna buda to wszystko, co możemy zrobić, by polepszyć los kociego łobuza. Nie chcemy życia z dzikim, skaczącym po firankach kotem, takim, który brudzi gdzie popadnie i traktuje człowieka jak swojego najgorszego wroga.
Interwencje łapankowe to temat-rzeka.
Fundacja wkracza z pomocą w razie problemów sytuacyjnych albo komunikacyjnych.
Jeśli są pojedyncze osobniki do zabezpieczenia, przeważnie Anna od sprzętu szkoli opiekuna zależnie sytuacji, w oparciu o uzyskane informacje odnośnie miejsca bytowania, atmosfery lokalnej społeczności i stopnia akceptacji obecności kotów. Bywa, że koty odławiają wolontariuszki, które zlokalizowały bezdomne stado. By można było cieszyć się sukcesem, trzeba wszystkie osobniki zabezpieczyć, w przeciwnym wypadku wiosną
pojawią się młode. I robota zaczyna się praktycznie od początku.
Interwencje łapankowe dzielą się także w zależności od charakteru odławianych kotów. Te dzikie, chcące nam odgryźć dłonie oczywiście wypuszczamy na wolność, ale sprawa ma się kompletnie inaczej jeśli w terenie bytuje matka z małymi dziećmi bądź wyrostki rokujące socjalizację. W takich przypadkach osobiście nadzoruję akcję.
Dzielimy się zadaniami, wolontariuszki łapią i wiozą koty w przygotowane na ich przyjęcie miejsce. Trzeba pamiętać o drobnym szczególe – że w Kociej Mamie też pracują osoby, które, mówiąc oględnie, mają respekt przed dzikim kotem. Sprzęt ułatwia pracę i eliminuje ryzyko pogryzienia. Model informacji o planowanej interwencji opracowała Ania: wkleja zdjęcia kota lub stada z krótką informacją przybliżającą temat kończąc pytaniem „co dalej?”. Kilka zdjęć po tylu latach pracy w tym biznesie pozwala mi na dość precyzyjną ocenę rodzaju interwencji, bowiem na koty trzeba umieć patrzeć ale i kojarzyć właściwie oglądaną sytuację.
Zdjęcia, które zamieściła Danuta nie były ani lepsze ani gorsze, nie zawierały żadnych złych informacji, poza tą, że moim zdaniem wszystkie sierściuchy są kocicami, co do trikolorki i tych w taby nie miałam żadnych wątpliwości, tak samo zresztą jak w przypadku kolorowej ich matki, wahałam się lekko przy biało-burej, ale analizując jej budowę i kształt głowy skłaniałam się raczej, że to dziewucha.
– Danuta zgłasza interwencję – raportuje Maryla.
– Ruszajcie, macie zielone światło, na wiosnę będzie tam wysyp.
– A co z małymi? Chyba Anna i Filemon, bo raz, że weterynarz, dwa nie ma lęku wobec dzikich. Ona najlepiej mi oceni, na ile małe da się ułożyć.
Maryla i Danuta bez większych problemów złapały całą gromadę łakomych kocich futer.
Przerażone, zabrane z bezpiecznej, znanej sobie działki, dzielnie walczyły podczas rutynowego przeglądu.
– Waleczne są… ciekawe czy uda się ułożyć? – pytałam Annę, oglądając rany kłuto – kąsane. – Ależ masz pięknie poorane rączki, refleksu brakło doktor?
– Raczej pomocnice były zbyt przerażone, nie umiały właściwie złapać. – wyjaśniła – Z Tobą nie raz obrabiałam ledwo złapane i nie było takich incydentów.
– No ba, ale pamiętaj, że ja się nie boję kotów i One to wiedzą.
Annę poznałam w tym samym czasie co Magdę, wparowałam do lecznicy, w której pracowała z kotem złapanym w kufajkę, dziką dzicz oswoiłam i wyleczyłam, a przy okazji dostałam do pomocy
doktor, która test obsługiwania niedotykalskich zdała lat temu kilkanaście.
Minęły dwa tygodnie, cztery kociczki mieszkają sobie w lecznicy. Proces uczenia się człowieka przebiega pozytywnie. Ich matka z zapaleniem płuc leczona czeka na zabieg w Perełce. U burej
wykluła się kalcywiroza, język pokryły paskudne nadżerki, temperatura ponad 40 stopni, czyli znowu antybiotyk konieczny i wspomagacze typowe w takiej chorobie.
– Podaję reszcie – raportuje Anna – tak na wszelki wielki, dość już miałyśmy atrakcji.
Cieszę się, że przed zimą kocia babska rodzina została zabrana z działek. Mają szansę na lepsze życie, na własnego człowieka i bycie ukochaną pupilką. To w sumie był ostatni dzwonek na ograniczenie im wolności. Za miesiąc, za dwa próba przemodelowania im życia mogłaby zakończyć się fiaskiem, a tak dzięki temu, że Danuta miała pomysł na zakup działki, ja w gratisie dostałam bukiet fajnie umaszczonych kocic.
Jadąc w teren nigdy nie wiemy ile faktycznie kotów złapiemy.
Nie wiemy w jakim będą stanie zdrowia, jakie koszty poniesiemy z ich zaopatrzeniem.
Od lat łapiemy koty, od lat powtarzam te same słowa: Powodzenia, niech Wam dużo się ich złapie, by nie tracić na dojazdy czasu. Róbcie zdjęcia, bo może być potrzeba napisania aukcji.
Ta akcja zakończyła się sukcesem: jedna podróż, jedna łapanka, wynik rewelacyjny, bo aż pięć odłowionych kocic.