Ocknęłyśmy się w piątym roku działania fundacji i wtedy ktoś wyrażając autentyczne zdziwienie zapytał, dlaczego aż tak mocno żeśmy się zagaili? Dlaczego dotąd, nam wymyślającym z taką łatwością akcje, wydarzenia i kampanie, nie przyszło do głowy, by zwyczajnie obchodzić swoje urodziny?
Nie było dobrej odpowiedzi, każda dosłownie stawiała nas w świetle nieporadnych gap.
Jako że rezolutna z nas gromadka, postanowiłyśmy szybko gafę naprawić. I jak to w naszym zwyczaju jubileusz szybko zmienił się w tradycję i był kulturalnym wydarzeniem w skali miasta. Ogłosiłyśmy konkurs na nazwę, wymyśliłyśmy statuetki i dyplomy z urodzinową grafiką. Emilka pilnowała przez lata tej samej konwencji, a Marta z Agnieszką szyły przepiękne lalki.
Ania ślęczała godzinami opracowując do perfekcji scenariusz, oprawę muzyczną, dopinając szczegóły z odebraniem przez młodzież nagród, ponieważ z okazji KotoManii ogłaszany był konkurs o tematyce związanej, rzecz jasna, z kotem. I tak trwało do czasu pandemii. Koncerty na 200 i więcej osób, z występami, z zabawną konferansjerką, z bankietem, tortem, prezentami. Nie dość, że cały rok latałyśmy jak opętane, to nawet w urodziny uwijałyśmy się jak w ukropie.
Zamknięcie teatrów wyszło finalnie nam na zdrowie. Wolontariuszki przygotowały mi przepiękne, płynące prosto z serca nagranie z życzeniami. Oczywiście, ja silna kobieta, dzierżąca mocno ster, rozpłakałam się jak małe dziecko. Jednocześnie naszła mnie refleksja, w jakim celu w sumie zabiegamy, by promować inne organizacje? Nikt się dla nas tak nie wysila, mając na uwadze wyłącznie własne dobro.
Burza mózgów mogła oznaczać tylko zmianę, nie było innej opcji.
-Aniu, Emilko więcej nie będzie tradycyjnej KotoManii, my już nic nikomu udowadniać nie musimy, a tym bardziej promować osoby nie do końca postępujące z nami fair play.
W lot zrozumiały mój wywód i przyczyny tej decyzji.
-KotoMania być musi! – stanowczo orzekła Emilka – co zatem proponujesz?
I tak zwyczajem stała się kolacja urodzinowa. Też są balony, jest tort, jest mieszany przepyszny catering.
Wręczane są statuetki, Stypendium im. Pitusia.
Różnica jakościowa zasadnicza. Nie ma pośpiechu, tłoku, biegania. Są za to wesołe rozmowy w zmieniających się grupkach, śmiech, radość z bycia razem.
Każda gala jest inspiracją do następnej. Jak to u nas, pomysły rodzą się same, a czasem nawet na kamieniu. Nieustannie niespokojnie się wiercimy realizując nowe projekty i pomysły.
Te urodziny wzbogacone zostały dyplomami uznania za „wtopy” wszechczasów. Kiedy Emilka czytała „zasługę”, ja wprowadzałam Gości w okoliczności wpadki. Kolejny cudny pomysł na rozbawienie biorących udział w kolacji. Tak często jak podczas tej rocznicy, nigdy dotąd nie korzystano z pomocy chusteczek, łzy same płynęły, Goście płakali ze śmiechu trzymając się za brzuchy. Nikt nie był w stanie zachować powagi, chichotali nawet gospodarze Sali.
Dyplomy uznania otrzymały po raz pierwszy w historii następujące wolontariuszki:
1. Emilia Pilaszek za stworzenie nowego kalendarium w lutym, według Emilii miał on 31 dni, a słowo hojny napisała przez „ch”.
2. Anna Wesołowska za permanentne zamieszanie przy ustalaniu terminu sesji oraz zaplanowanie wyjazdu do spa wraz z grupą koleżanek dokładnie w terminie kolacji urodzinowej, tym samym, żeby sytuację odwrócić narobiła zamieszania w czterech rodzinach.
3. Aneta Kałużna za przejęcie się wolontariatem i zapisami w Statucie do tego stopnia, że podczas jednej z Gali wręczała kotomanom wysterylizowane statuetki.
4. Iza Górska za przygarnianie wszystkich kalekich, chorych, skrzywdzonych przez los i ludzi kotów. W jej to domu mieszkała pobita Marylka, podpalona Szola, koty bez oczu i to ona opiekowała się Pitusiem, kiedy ja wyjeżdżałam na wakacje.
5. Marta Kubarska za zmianę terminu złożenia sprawozdania z pracy fundacji, w wyniku czego cofnięto nam prawo do zbierania 1%, na szczęście zamieszanie nie spowodowało strat i nadal można nam przekazywać, teraz już 1,5%
6. Iza KM Milińska, jak przystało na szefową, pobiłam swoimi „wtopami” wyczyny wolontariuszek.
Otóż publiczną tajemnicą jest, iż nieustannie mylę numery telefonów i adresy. Z tego powodu każdy nowy wolontariusz na wejście do fundacji otrzymuje wyraźne ostrzeżenie: „Szefowa nas nie pomerda i kotów, z resztą może być różnie, pilnuj się!”. I się pilnują, sprawdzają między sobą, dokąd i w jakim celu ich deleguję.
Jednak zdarzyło się. Udało mi się pomylić godziny ślubu, na którym w ramach akcji: „Kocia karma zamiast kwiatka”, byłam uprzejma czynić wyrzuty za brak takowej, nie tej parze młodej. Nikt nas nie zapytał z rodziny czy świadków w jakim celu stoimy za młodymi i rozdajemy ulotki.
Mało tego, po mojej naganie, pan młody obiecał mi, że jak następnym razem będzie brał ślub to nie zapomni o zbiórce i fundacji. Ślub, na którym nas oczekiwano odbył się w tym samym Urzędzie Stanu Cywilnego tylko o godzinę później. Najlepsze miało dopiero się zdarzyć, bowiem byłam uprzejma pomylić i pogrzeb. Ten sam cmentarz tylko niestety inna godzina. Nie mam pojęcia jak ja to robię i dlaczego, gdzie należy szukać przyczyny, iż kobieta umiejąca skutecznie prowadzić z nieustannym rozwojem największą w regionie fundację, ma tak dziwne defekty. Może jak znajdę czas opisze i inne moje kuriozalne „wtopy”, jednak to już materiał na całkiem inny reportaż. Tymczasem zapraszam na odsłonę kolejną naszej cudnej KotoManii, bowiem w przyszłym roku będzie nowa konwencja.