Tradycyjnie luty.
Tradycyjnie piątek.
Tradycyjnie miejsce Gali związane z pracą i aktywnością Fundacji.
Tradycyjnie od lat te same prowadzące.
Tradycyjnie ci sami patroni, wierni sponsorzy.
Ci sami znakomici przyjaciele.
Te same zespoły uświetniające Galę.
Te same twarze na widowni.
Ta sama przyboczna czuwa przy mnie.
Ta sama ekipa przygotowuje scenografię.
Ta sama wizażystka dba o wygląd moich cudnych dziewczyn.
Ta sama fotografka montuje filmy.
Te same dziewczyny przygotowują bankiet.
Prawie te same koty. Trochę nowych Gości.
Po poprzedniej KotoManii sądziłam naiwnie, że już nie może być piękniej, bardziej perfekcyjnie, elegancko i wytwornie, a jednak. Sama przecież twierdzę, że życie składa się z niespodzianek, dobrych i złych, ale dzięki nim poznajemy jego rozmaite smaki.
Wybór auli na Politechnice nie był przypadkowy, w tej społeczności jesteśmy obecne od kilku już lat. Łapiemy bezdomne koty, wspieramy karmicieli, prowadzimy akcje i kiermasze. Zresztą, kto zna trochę naszą fundację, wie, że tu nie działa na chybił trafił, nierozsądnie czy pochopnie i pod wpływem emocji, które nie zawsze dobrze nam radzą.
Ta moja dwoistość każdego zadziwia, potrafię płakać nad umierającym kotem i chłodno analizować spadające na mnie atrakcje.
Rok poprzedni skończył się podle, gorycz, smutek, rozżalenie rozsadzały me serce. Czułam się bardzo samotna, opuszczona przez życzliwych ludzi. Kiedy wykrzyczałam słowa: nienawidzę tego co robię, nie chcę tej fundacji, bo ona mnie niszczy i wypala, Renata podniosła na mnie głos:
– Nie mów tak! – krzyczała – Tyle ludzi Cię kocha i chroni, pomyśl ile kotów uratowałaś, jesteś silna dasz radę, teraz tylko jesteś zwyczajnie bardzo zmęczona. Wyjedź albo przynajmniej oddaj nam niektóre obowiązki. Zaufaj mi.
Posłuchałam. Wiedziałam, że ma rację. To jedna z tych istot co potrafi szperać w mej głowie, czyta myśli i jak trzeba sprowadza na ziemię. Mnie trudno jest złamać, taki człowiek.
– Ta KotoMania musi być wyjątkowa. – te słowa padły w rozmowie z Emilką. – Postaraj się, chcą mieć nasi przeciwnicy sensację, daj im ją, pokażemy sznyt i klasę jak rasowe kociary. Nam i mnie nic już nie zaszkodzi, tak już jest, albo się mnie kocha albo nienawidzi, z karmą jeszcze nikt nie wygrał, nie będę przepraszać za swój charakter i to, że mam farta w życiu. Zamiast zazdrości, niech się wezmą do roboty i tyrają tak jak ja.
Nie chciałam tej fundacji, bałam się jej, pełna obaw, niepokoju jak to będzie. Nikt nie zna ceny jaką płacę, ile za mną bezsennych nocy, ile razy budzę się przerażona co przyniesie kolejny dzień. Renata nawet nie wie, jak wiele dał mi jej krzyk.
Emila otrzymała zadanie, Bożena listę nominowanych, rękodzielniczki ruszyły z projektami statuetek.
– Ania, mam pomysł, musimy przegadać – i opowiedziałam, o tym co mnie dręczy i męczy od lat.
– Zrób tak, przecież Tobie wszystko wolno, to Twoja fundacja, masz prawo do odrobiny prywaty, a ta akurat jest sercem podyktowana. No, no nieźle zapowiada się ta Gala. Będzie pysznie. – cieszyła się wizją niespodzianki.
– Musimy się dobrze przygotować, by nic nie spalić. Musimy kilka dziewcząt wtajemniczyć: Martę i Agnieszkę, Bożenkę, Renatkę i Emilkę, no i jeszcze dopilnować, by na Galę zawitała ta najważniejsza tego dnia osoba… Śmiałyśmy się jak małe dziewczynki, kiedy knułyśmy spisek.
– Jacek, mam pytanie, o której przybywasz na Galę? – wiesz, zawsze to dziewczyny mają dla mnie niespodziankę, tym razem ja chcę je zaskoczyć, pomożesz mi? Ty akurat umiesz dotrzymać tajemnicy.
– Iza nie ma sprawy, wiesz, że na mnie możesz liczyć. Myślę, że na 16 mi się uda już dotrzeć.
– Super, zatem na Gali bądź proszę przy mnie, blisko, żebyś mi się z aparatem nigdzie nie błąkał.
– Ok, zatem jesteśmy umówieni.
Ta rozmowa odbyła się w styczniu.
Nadszedł dzień koncertu.
Czekam na sygnał od Emilki. Wreszcie dzwoni:
– Możesz przyjeżdżać, jesteśmy przygotowane, zadania dopięte na cacy, niczego nie brakuje, dałyśmy radę wszystko ogarnąć, start w ludziach nie ma… Wiem co ma na myśli, trudne w tym roku były negocjacje z działem administracyjnym.
Wchodzę, widzę zdziwione twarze, udało mi się zaskoczyć wszystkich, kompletnie inny image. Bingo, jeden zero dla mnie. Lustruję scenę, podziwiam scenografię, wchodzę zza kulisy, witam dziewczyny, nowych wolontariuszy, panów dźwiękowców. Przechodzę do sali bankietowej i kącika, gdzie nowa formacja będzie prowadziła zabawy z dziećmi. Patrzę na stoisko kiermaszowe, wystawę grafik Magdy, podziwiam prace dzieci z Matki Polki.
– Super, elegancko, dziękuję Wam, możemy iść na wyznaczone miejsca, zbliża się godzina zero.
Wiola rusza witać gości. Monia zamyka drzwi sali bankietowej, wolontariusze pod opieką Doroty dwoją się i troją pomagając wszędzie. Przybywają Goście, wykonawcy, robi się gwarno, przyjaźnie, radośnie.
Renata z Anetą wchodzą na scenę, rozmowy cichną. Zaczyna się Gala, przebiega punkt po punkcie harmonijnie, płynnie jak w scenariuszu napisanym przez Justynę, wszystko ładnie się spina.
Prezes NIK-u rzuca z uśmiechem:
– Rzecznik bez zdjęcia z kotem zabronił mi wracać.
– Co tam jedno zdjęcie. – śmieję się – Zaraz zrobimy całą sesję, mam swoje prywatne, rasowe koty, będzie na bogato.
Były gratulacje państwowe od Prezesa NIK-u, zostały wręczone nagrody kotomanom, Apsik wygrał w głosowaniu Gości, Oazę uhonorowali internauci, znowu brawa, całusy, życzenia raz jeszcze gratulacje.
Po mini recitalu niewidomej piosenkarki, weszłam na scenę mówiąc:
– Moi drodzy, szanowni Goście, zanim udamy się na bankiet, mam jeszcze jedną osobistą kompletnie prywatną niespodziankę. W końcu szefowa ma prawo do odrobinę dziwnych pomysłów. Chciałam Was zaprosić na krótki filmik o osobie, która bardzo wiele dla mnie znaczy, jest ze mną od wielu wielu lat i jest jednym z najbardziej wypróbowanych cudownych przyjaciół. On jest ze mną zawsze, wierny towarzysz, kolega, darczyńca i sponsor. Nigdy nie oczekiwał podziękowań za swe serce, za to, że jest ze mną na dobre i złe. On był przy mnie kiedy miałam dobrą i złą prasę, nigdy we mnie nie wątpił, nigdy nie zawiódł. Każdego roku, kiedy pisałam listę nominowanych, pomijałam jego nazwisko, bo bez ujmy dla wyróżnionych, zawsze on by wygrał, bez sensu zatem byłoby każde głosowanie, nie byłoby tej naszej fajnej rywalizacji, która jest przecież świetną zabawą.
Mówiąc te słowa, podeszłam do kompletnie oszołomionego Jacka, wzięłam za rękę i poprowadziłam jak dziecko, mówiąc:
– Wreszcie mogę Ci podziękować tak jak chcę i ja i cała fundacja, ta KotoMania jest dla mnie wyjątkowa, cudowna i najważniejsza, bo odważyłam się postąpić dokładnie tak, jak dyktuje mi serce.
Kompletna cisza panowała w auli, wszyscy w skupieniu oglądali filmik, Jacek co rusz mnie ściskał, szeptał „Ty wariatko”, a ja cieszyłam się jego szczęściem, kiedy jego oczy niebezpiecznie się zaszkliły, przytuliłam mówiąc:
– Dziękuję za wszystko.
Iza siedząca na widowni krzyknęła:
– Brawo Matka! Jacek, kocha Cię cała fundacja!!!
Prezes też poddał się czarowi chwili, podniósł ręce krzycząc:
– Jacek, jesteś wielki!
Jacek zawsze w cieniu, zawsze skromny, zawsze gotowy by pomóc, zawsze mogę na niego liczyć. Jest częścią mojej fundacji.
Jacek zapisze się w dziejach Kociej Mamy jako posiadacz pierwszej statuetki, która została wręczona nie w wyniku głosowania, tylko dlatego, bo inaczej nie mogła wyrazić swojej wdzięczności szefowa i cała fundacja!!!