kotka z pękniętą przeponą

Nie po raz pierwszy ani ostatni zderzam się z przykrą rzeczywistością, z totalną znieczulicą, z brakiem empatii, a przede wszystkim z arogancją wobec cierpienia zwierzęcia. Zakładając fundację, stowarzyszenie czy towarzystwo, przestaje się być anonimowym z racji tego, iż zaczyna się pełnić pewną misję. Przewodnik w każdym stadzie wiedzie prym, tak dzieje się w przypadku zarówno ludzi jak i zwierząt. Od zarania dziejów dowódca ma określone zadania: broni, prowadzi, przewodzi, decyduje, gromadzi, przewiduje, zabezpiecza.
Każde słowo niesie za sobą oczywisty dla każdego przekaz.

Mam świadomość trudnego czasu w jakim obecnie przyszło nam działać, żyć, realizować cele, jednak totalnie nie rozumiem, tego co niekiedy dzieje się wokół.
Historia, która mnie momentalnie postawiła na baczność, zmusiła do działania, innych kompletnie nie przeraziła, opowieść opiekuna zwyczajnie nie zrobiła żadnego wrażenia.
Wiemy, że każdy pracuje w Kociej Mamie własnym trybem, przegląda pocztę, kiedy ma czas, odpisuje na wiadomości albo wklepuje na stronę internetową teksty. To, że ja codzienną szychtę zaczynam przeważnie o piątej rano, jest już po tylu latach pracy w zasadzie publiczną tajemnicą. Do godziny dziewiątej spycham kocie zadania, potem zaczynam drugie życie i tak mi czas mija do wieczora, kiedy to pełnię koci telefoniczny dyżur, w przerwie odprawiając kurierów albo wydając sprzęt. Kierat trwa od poniedziałku do soboty włącznie. Nie ma nudy, ciszy, spokoju.
W weekend przeważnie odrabiam zaległości zarówno domowe jak i branżowe. Mimo, iż to nie jest moim obowiązkiem, podglądam obie poczty, tę przyporządkowaną stronie internetowej jak i portalowi społecznościowemu.

Przeważnie nie ingeruję w pracę wolontariuszek jednak, gdy brak odpowiedzi trwa zbyt długo, wkraczam do akcji. Często prośby wpisują się typowo w moje kompetencje. Tak było i tym razem. Jakoś pod wieczór przyszła wiadomość, która momentalnie odebrała mi spokój, pan prosił o pomoc w zebraniu pieniędzy na operację pękniętej przepony u młodej około półrocznej kotki.
Do wydarzenia doszło w Raszynie nieopodal Warszawy, jednak lokalne organizacje nie zdecydowały się w najmniejszym stopniu wesprzeć. Zaczął więc pisać prośby do okolicznych formacji, które podpowiedział mu internet. W ten prosty sposób trafił na Kocią Mamę, a ja czytając wiadomość, wiedziałam, że muszę pomóc.

Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Całość dokumentacji przesłałam do chirurga, czekając na wyznaczenie terminu operacji. Opiekun czekał na sygnał by ruszyć w drogę do kliniki.
Są sytuacje, które wymagają natychmiastowej reakcji. Pęknięta przepona, to uraz nieomal śmiertelny, w takim przypadku czas jest bezcenny. Bez wahania usłyszałam gotowość pomocy, to była najpiękniejsza tego dnia wiadomość, kotka od piątku żyła z urazem, odkładanie zabiegu mogło skończyć się fatalnie.

Dzień był pełen napięcia. Wieczorem otrzymałam wiadomość: „Zaczynamy operację, sytuacja jest beznadziejna, nie wiem czy się akcja powiedzie…”.
Takich słów nie słyszałam od chirurga, odkąd razem działamy, byłam przerażona!
Późnym wieczorem przyszedł komunikat: „Kotka zszyta, teraz to już tylko trzeba się modlić!”.
Sen jakoś nie chciał przyjść głęboki, niespokojna co rusz zerkałam na budzik. Koło godziny ósmej zadzwoniłam do Amicusa, nikt nie odbierał. Potem dobijałam się jeszcze kilka razy. Wreszcie Doktor odebrał: „Spokojnie, żyje! Później zadzwonię, zabrałem ją do domu, czuwałem, je pomału, pije, zaczyna lepiej oddychać!”.

Już spokojniejsza czekałam na szczegóły. Co się stało z Fortuną, bo takie imię nosi, kotka nie opowie. Rozdartą w trzy strony przeponę udało się załatać. Krwiak rozległy ciągnie się przez cały brzuch. Nie wiemy, czy to był upadek z wysokości, zderzenie z samochodem czy działanie człowieka. Wszystkie opcje są rozważane z uwagi, iż są prawdopodobne.
Opiekun wsparł fundację, wdzięczny, że zdecydowałam się pomóc. Jednak nie byłam wobec pana grzeczna, bo słysząc, że kotka po zabiegu wróci mieszkać do komórki, wymusiłam zrzeczenie się z prawa do dalszej opieki. Może oczywiście ją w domu tymczasowym odwiedzać, śledzić jej dalsze losy, ale do adopcji pójdzie na moich zasadach z uwagi na swoją łagodność.
Rekonwalescencję spędzi u mnie, ale niestety w kenelu. Trzeba jej ograniczyć swobodę, by nie popękała cerowana przepona. Rehabilitacja sprowadza się do podawania leków, jedzenia, sprzątania kuwety, nie są to zbyt duże obciążenia. Monitorowanie zdrowia, zachowania, nastroju będzie łatwe, ponieważ w zasadzie nieustannie będzie pod czujną kontrolą. W takich sytuacjach praca z pozycji domu wiele ułatwia mnie, ale i weterynarzom, bowiem raporty o zdrowiu są wynikiem obserwacji z całego dnia.

Jakie plany w kwestii dalszych wydatków, oprócz horrendalnych za operację?
Za kilka tygodni, jak zejdzie krwiak i opuchlizna, USG jamy brzusznej, prześwietlenie płuc, morfologia, odrobaczenie, szczepienie, sterylizacja.
Teraz trzymamy mocno kciuki by obyło się bez nieprzewidzianych atrakcji.
O co proszę? Jak zwykle tradycyjnie o pieniądze!
Cel ratowania Fortuny zamknie się myślę w kwocie 4 tysiące złotych, zatem zapraszam z całego serca do pomagania, nawet poprzez skromne cegiełki.