Nie mnie oceniać wiejską mentalność, nie mnie piętnować ludzi. Sama jestem mocno niezależna, oporna na ograniczenia, na naciski, na wymuszenia, staram się żyć tak, by nie krzywdzić innych. Pamiętając o korzeniach, o drodze, którą przeszłam, zebrałam bagaż doświadczeń różnych, szufladkuję je wszystkie z takim samym wzruszeniem, bo zarówno te dobre jak i złe ulepiły ze mnie istotę, którą teraz jestem. Nie można nabyć wiedzy bez popełnienia błędów, ważne jest jednak co się z tym faktem potem zrobi, jak się to doświadczenie przetworzy, jakie wyciągnie wnioski.
Są ludzie, którzy rodzą się i umierają głupi, są ludzie, których przez całe życie serce jest tylko mięśniem pompującym krew. Są poniekąd okaleczeni, pozbawieni emocji, empatii, wyobraźni, pokory i wszelkich odruchów człowieczeństwa.
Opowiadałam o początkach mojej pracy społecznej, o ludziach, którzy kształtowali moją świadomość, o tych, których losy zmieniały się pod moim wpływem. Społeczność, w której obecnie żyję, wspiera mnie, ale i uczestniczy w kocich działaniach. Kiedy się mieszka i pracuje w jednym miejscu, są korzyści ale i są drobne utrudnienia. Kiedy w dodatku na jednym z domofonów widnieje napis Kocia Mama, to trzeba być przygotowanym na wizyty niekoniecznie zapowiadane.
Środa, środek dnia, krzątałam się w siedzibie, porządkując kocie dary.
Na podwórko zajrzał sąsiad ze swoim kolegą, nie przerwałam pracy, dopóki nie usłyszałam: „Iza, Panowie do Ciebie!”
Skoro zjawił się Adam, byłam pewna, że wizyta związana jest z jakąś kocią interwencją. Oceniłam zachowanie sąsiada i już byłam pewna, że raczej usłyszę przykrą opowieść, bo mój gość był wyraźnie wzburzony, zdenerwowany i gestykulując opowiadał coś koledze.
Przywitałam się, zmarszczyłam czoło i zapytałam:
– Mam wrażenie, że jest dość ważny problem. Co się stało?
– Pani Izo, leży w stodole, ile czasu nie wiemy, albo Pani zabierze albo potraktują go łopatą, Piotr ma z tego miejsca już dwa odratowane – mówiąc to wskazał na kolegę – tego jakiś pies chyba pogryzł. Kocurek, miły, łagodny, to jeszcze kocie dziecko. Wczoraj byliśmy w pobliżu w pracy, ktoś nam o Nim powiedział.
No tak – pomyślałam – jak mam się na nich gniewać?
Zrobiłam jednak groźną minę i powiedziałam:
– Wykończycie mnie, mało tu mamy swojej biedy?Jeszcze mi z wiosek będziecie zwozić? Pójdę przez Was z torbami!
Adam uśmiechnął się do mnie jakby chciał powiedzieć: „No dobra jak zwykle jest pani mało przekonująca” i odparował:
– Wolę nie myśleć co by było, jakby się wydało, że o nim nie powiedziałem!
Zdziwiłam się tym, jak dobrze mnie zna.
– Gdzie kociak przebywa? Kto po niego pojedzie?
– My, ale w nocy, bo musimy Go wykraść… Kocię jest w … – tu padła nazwa jakieś wioski za Brzezinami.
Popatrzyłam na nich uważnie, to ludzie z tych, co nie rzucają słów na wiatr, nie składają obietnic bez pokrycia.
– No dobrze, zatem muszę uprzedzić Vetmed, to moja całodobowa lecznica. Panowie, żeby było jasne, za kota oczywiście zapłacę, ale z transportem poproszę o pomoc, w tym temacie mamy zawsze drobne trudności.
– Oczywiście, jesteśmy do dyspozycji – odpowiedzieli jak na komendę.
Lecznica została postawiona w stan pogotowia. Lekarze byli w szoku, kiedy zobaczyli, w jakim kot znajdował się stanie. Uraz przestarzały, ropień tak ogromny, że aż dziura po nim została, skóra i kości, kompletne wycieńczenie organizmu, przykurcz mięśni, staw niesprawny, mały z oczopląsem, ruchowo niezborny.
– Nie wiemy od czego zacząć – naradzałyśmy się z Darią.
– Karmić, ogrzewać, zrobić morfologię z biochemią. Trzeba z chirurgiem skonsultować, jakie podjęte będą decyzje w kwestii nogi – amputacja czy walczymy, by ją zachować.
Panowie dotrzymali słowa, przerzucili wyprawkę do lecznicy, wożą kota na dodatkowe badania.
Wojtek z Żyrafy oprócz pomysłów na leczenie i zlecenia dodatkowych badań, ładnie podsumował wynik przeprowadzonej konsultacji: „Cieszę się, ze ta szalona osoba mnie tego kota nie wpakowała, nie zazdroszczę wam pacjenta.”
Cóż, kiedy ma się kocią Fundację, kiedy nie ma w nas odrobiny rutyny, kiedy dopełnia się złożonej obietnicy, nie można czynić zarzutów z tego, że ktoś ma dobre serce i nie umie od rannego kota głowy odwrócić.
Na szczęście moi lekarze mają te same poglądy, dzielnie walczą ratując moje koty bezdomne. Mają prawo do obaw, do lęków, do niepewności nawet we własne umiejętności, bo wiem jak trudne stawiam przed nimi zadania, nie uciekając po rozwiązanie najprostsze – eutanazję.
Z niepokojem co rusz zerkam na telefon, na czat, sprawdzam maile. Skoro brakuje wieści z lecznicy, wiem, że nadal jest szansa.
Leczenie kocurka można wesprzeć tu.