Te historie się dzieją i bezpośrednio łączą się z Kocią Mamą, pokazując jednocześnie kreatywność, dyspozycyjność, umiejętność przyjęcia każdej nawet mega nietypowej sytuacji.
Nic i nikt nie jest w stanie mnie zaskoczyć, sprawić bym bezradnie rozłożyła ręce. Tydzień pod względem interwencyjnym był przebogaty, sypały się dosłownie jak asy z rękawa u iluzjonisty.
Zaczęło się od doktor Anny i jej kotów z Mazur, co z nich uda się wyrzeźbić życie pokaże.
Potem cegiełkę dołożyła Arleta z Płocka, kiedy z uwagi na błogi stan myśli bardziej sercem. Na szczęście w dobie zdobyczy technicznych zawsze posikuje się pomocą jaką w tym przypadku są zdjęcia.
– Dziecko kochane, to nie jest małe półroczne kociątko, a raczej około dwuletnia kicia- wyjaśniam spokojne jak na mnie, starając się bardzo, by nie rozemocjonować matki noszącej pod sercem maleństwo – skoro się błąka i nikt jej nie szuka, pomogę nie ma innej rady – dyplomatycznie nie wspomniała, że nie tak dawno wlokła mi do Łodzi Cytrynę i Cymesa, dwa super kociaki.
Panie z Szydłowca, to też fajna historia, jakby nikogo bliżej nie było.
Ale wisienka na torcie należy do Pauliny, tym razem przeszła samą siebie i upiekła dwie piecznie na jednym ogniu. Zaczęło się niewinnie.
Cały dzień jak zwykle od ponad pięciu lat, biegałam po obejściu od 16 jak opętana wydając wyprawki dla ludzi, kotów, budki na zimę, wypożyczając sprzęt, ucząc przy okazji jak działa. Kiedy umęczona usiadłam wreszcie około 20, by moment odsapnąć zaczęło się. Rozdzwonili i rozpisali się na czacie wszyscy, jakby się zmówili, jakby nie można było poczekać do rana. Nagle miałam rozwiązywać wydumane problemy, podejmować decyzję, prowadzić interwencje!
No nie! O ile mogłam wyciszyć dźwięk w telefonie, o tyle nie chciałam blokować czatu.
Paulina zgłaszała mi kota, który zapakował się gdzieś w Polsce koledze kierowcy do Tira. Sama deklaracja pomocy nie zamknęła tematu, dalej drążyła aż do momentu, kiedy na wyjaśnienie, że zjeżdża z trasy dopiero w sobotę, huknęłam: To po co dziś mnie już męczysz, mamy środę przecież!
I pomogło! Nastąpiła cisza. Tylko rano zaczęła od nowa. Jedno załatwiła, dodała drugie, kocią rodzinę z Borów Tucholskich.
Mam świadomość, że oni czyli ekipa współpracujących ze mną medyków oddaje z nawiązką takie same atrakcje, jakie ja im funduje. Różnica polega na maleńkim drobiazgu, ja im zapewniam medyczne rewelacje a oni takie typowe na szczęście interwencyjne. Typowo dla kota, zawsze spadam na cztery łapki, mam nadzieję, że tym razem zadzieje się tak samo.
Musiało być bardzo zabawnie, kiedy kierowca kilka dni podróżował w towarzystwie kota.
Rudzielec, który postanowił zapakować się stopem do Kociej Mamy nie był świadomy, że swoje nowe życie zacznie od kastracji. Jednak mając na uwadze rozmaite przygody jakie czasem spotykają koty, wiedząc jakie dziwne mają pomysły albo wpadają z przeróżnych powodów w tarapaty, pokazałam na forum zdjęcie mruczącego podróżnika, by dać szansę poprzednim opiekunom. Jednak ogłoszenie zostało bez echa i tym sposobem kolejny rudy przystojniak szykowany będzie do adopcji. Tirek, bo takie otrzymał pierwsze imię jest miły, wyluzowany, szalenie bystry i opanowany. Z zachowania wnioskuję, że w nowych warunkach bardzo szybko zyska rangę ukochanego pupila.