Podstawą wolontariatu jest dialog.
To, że kierowani szczytnym odruchem serca, zgłaszamy się do organizacji, by realizować się społecznie, to jedna tylko, inicjująca wspólną aktywność, kwestia. Sedno leży w strukturze pracy i formie komunikacji na każdym szczeblu. Schematy są różne, jak można zaobserwować, analizując pracę innych. Nie wróżę rozwoju tym tworom, które pracują jako single. Doświadczenie wyraźnie pokazuje, iż żeby działać skutecznie, trzeba mieć doskonały, sprawdzony, skuteczny zespół. Cukierkowate uśmiechy, słodkie fotki czy ckliwe wpisy nijak się mają do otaczającej nas rzeczywistości i konieczności faktycznego działania na rzecz naszych braci mniejszych. Wolontariat to nie kaprys, zabawa, głaskanie po głowie czy nieustanne zapewnianie, jaką jesteśmy cudowną załogą.
Zaklinanie rzeczywistości jest śmieszne, kiedy nie składają się na nią skuteczne interwencje, realizacja przyjętych zadań czy zwyczajne nieuchylanie się od obowiązku.
Przez 16 lat bycia liderką, z radością obserwuję, jak ogromną drogę pokonały niektóre osoby. Ich rozwój, eliminacja lęków, oporów, są dla mnie największą nagrodą za poświęcony im czas. Nic samo się nie dzieje, wszystko ma swoje drugie dno, gdzie mocno ukryte są nasze obawy i lęki.
Każda osoba, niezależnie od wieku, wykształcenia czy statusu społecznego, ma momenty, kiedy się waha, targają nią wątpliwości i zastanawia się, którą wybrać drogę. Jest to rzecz normalna. Tylko głupiec uważa, że jego decyzje są zawsze w 100% trafione. Tylko trzeba wiedzieć, że każdy jest totalnie inny i to prawo do odmienności, szczególnie w grupie, bardzo mocno wpływa na jej rozwój.
Wolontariuszy pracujących w Kociej Mamie charakteryzuje jasna komunikacja, udzielanie odpowiedzi wprost. Każdych. Nie należę do ludzi, którzy lubią zagłębiać się w szczegóły, by analizować cudze życie, pchać się z buciorami z niby dobrymi radami.
To, że jestem szefową, nie daje mi prawa do udzielania wskazówek, w jaki sposób mają swoje ścieżki życia modelować. Gdyby ich decyzje przekładały się na negatywną opinię fundacji, szkodziłyby jej marce, wtedy, rzecz jasna, musiałabym zająć jakieś stanowisko. W przeciwnym wypadku, nawet jeśli nie popieram, nie mam żadnego prawa głosu zabierać. Tego samego oczywiście oczekuję od współpracowników. Nikt nie ma świadomości o jakości naszej pracy, o obowiązkach dodatkowych, które mimo, iż zabierają nam dość istotną ilość czasu, przynoszą satysfakcję, że jesteśmy wszyscy trybikiem fajnej maszyny.
Ten kombajn nie tylko pomaga kotom, wywołuje uśmiech na buziach chorych dzieci, wspiera opiekunów w trudnych okolicznościach, to grupa odmieńców, która sama się motywuje i nakręca, ale najważniejszymi ich cechami są dobroć, przyjaźń i szacunek.
Oceniam wolontariusza tylko na podstawie wyników fundacyjnej aktywności.
Dyspozycyjność, aktywność, nie są żadnym miarodajnym czynnikiem, ponieważ do fundacji należą generalnie kobiety w wieku różnym. Inaczej określam zadania dla, powiedzmy, osoby dojrzałej, takiej, która już dawno ma za sobą obowiązki związane z wychowaniem dziecka, a inaczej dziewczyny, która wprowadza w życie swoje maleńkie pociechy. Każdy etap naszego życia inne nakłada na nas obowiązki i przywileje.
Kocią Mamę charakteryzuje dość fajne, specyficzne i obce innym organizacjom zjawisko, a mianowicie, pracują u nas albo całe rodziny albo duety, generalnie matka plus jej dziecko lub babka i pociecha.
Niby nie są pełnoprawnymi wolontariuszami, pracującymi na mocy podpisanego dokumentu, ponieważ do takich bzdur nikt u nas nie przywiązuje wagi. Dla mnie liczy się ich pomoc, kreatywność, chęć bycia użytecznym, kolejne kroki są już tylko potwierdzeniem stanu faktycznego.
To, że Danuta nie ma czasu na przygotowanie zdjęć adopcyjnych, nie ma najmniejszego znaczenia, zadanie wykona za nią wnuczka albo synowa.
To, że ja nie mam czasu na układanie karmy, zebranej podczas edukacji, nie jest żadnym kłopotem, ponieważ zrobią to tak samo dobrze Zuzia, Natalia i Wiktoria.
To, że zbyt wiele energii kosztowało mnie prowadzenie Pchlego Targu nie oznacza, że zarzucimy zarabianie pieniędzy na leczenie. Zadanie bardzo przypadło do gustu Izie i szalenie mądrze sobie tam poczyna. Sonduje potrzeby, ma do handlowania dryg i decyzje przekładają się na dobre zyski.
Kiedy chcemy działać, a nie wiemy, w jakiej przestrzeni praca kuleje, wystarczy zgłosić wolę, a ja już zatrudnię w takiej dziedzinie, żeby zadania nie były kłopotem, a satysfakcją, połączoną ze świadomością, że nasza praca przekuwa się na określoną pomoc.
W fundacji jest jeszcze jedna fajna zasada. Przeglądając domowe bibeloty, „przydasie”, które faktycznie są już dość kłopotliwe i, niestety, przybywa ich wprost proporcjonalnie do okazji związanych z naszym życiem, zamiast do śmieci, otrzymują piękne zdjęcia i zostają prezentowane na bazarku lub bezpośrednim kiermaszu.
Cel nadal jest spełniony, przynosi radość, ale już taką z przełożeniem wielopoziomowym.
Dla mnie, ponieważ ze sprzedaży zyskuję budżet na działanie, dla kupującego radość z zakupu i wiedzy, jaki cel tym samym wspiera, dla wolontariusza – satysfakcję, że jego praca nie idzie na marne, a wręcz przeciwnie, przynosi fajne, dość znaczące efekty.
Przynależność do społeczności Kociej Mamy to nie tylko bycie wolontariuszem, działanie na rzecz zwierząt, realizacja projektów czy prowadzenie akcji lub kampanii. Wszystkie założenia statutowe są ważne, cenne i potrzebne, ale żeby te wszystkie punkty sprawnie się spięły realizacyjnie, grupa musi stanowić całość pod każdym względem.