W tym roku opiekunowie i karmiciele mają możliwość ponownie korzystać z akcji bezpłatnej kastracji refundowanej z budżetu miasta. Cieszy nas ten fakt niezmiernie, bowiem kociarze mający pod opieką koty środowiskowe, nie są już zmuszani do korzystania z pomocy gmin ościennych. Swego czasu bardzo mocno, nie tylko osoby prywatne, reklamowały gminę Aleksandrów jako tę szalenie hojną, która pomaga zabezpieczyć zwierzaki bytujące poza jej administracyjnym terenem.
Piękna idea, bardzo świadome zachowanie, łyżką dziegciu w całej tej sytuacji jest jednak zachowanie liderów organizacji obecnych od lat na terenie miasta, którzy niezwykle aktywnie zachęcali do wożenia podopiecznych na darmowe zabiegi do Aleksandrowa. Rodzi się przy tej okazji maleńkie pytanie: Jaki jest zakres obowiązków i jakie są najważniejsze cele realizowane, skoro nie refundują podstawowych zabiegów, nie wydają karmy, a w celu wypożyczenia sprzętu odsyłają do Kociej Mamy. Dodam, że to zjawisko nie jest w najmniejszym stopniu spowodowane skutkami pandemii. Mam wrażenie, iż brak równowagi pomiędzy reklamą i promocją firmy a prowadzonymi i podejmowanymi samodzielnie interwencjami, bardzo mocno podważa prestiż, wiarygodność i autorytet.
Niestety w przypadku prowadzenia działalności niekomercyjnej te powiązania i zależności kształtują opinię w środowisku szalenie wymagających kociarzy.
Pod dużym wrażeniem dojrzałości społecznej włodarzy Aleksandrowa, cieszę się z postawy lokalnych urzędników, oddycham z ulgą, iż skupieni wokół Kociej Mamy karmiciele mają wsparcie w postaci darmowych zabiegów, a ja tym samym generowany dotąd na kastracje budżet, mogę przerzucić na operacje ratujące życie.
Przy okazji rozpoczęcia akcji, Ania, opiekująca się fanpejdżem Kociej Mamy, przypomniała sposoby znakowania dzikich środowiskowych kotów i momentalnie rozpętała się burza, kociarzy zbulwersowanych tym zwyczajem. Uważnie przeanalizowałam wszystkie te wpisy, mam świadomość, iż wiele z nich wyniknęło bezpośrednio z ogromnej troski o koty, jednak jak zwykle uczestnicy dyskusji podsuwający inne formy i metody znakowania, zapomnieli o jednym maleńkim jednak mega istotnym fakcie: w akcji kastracji generalnie mamy do czynienia z kotami dzikimi.
Termin kot dziki używany jest w stosunku do tych bytujących środowiskowych, które nawet swoich wieloletnich karmicieli postrzegają jako największych wrogów. Mimo, iż sumiennie stawiają im miskę, mimo iż sprzątają kuwetę postawioną w komórce, nadal w popłochu przed nimi uciekają, przy próbie pogłaskania drapią, gryzą, gotowe są do walki na śmierć i życie. Przez ponad 20 lat misji na rzecz wolno-bytujących, miałam okazję spotkać osobniki, które najpierw wspinały się na górę, a potem atakowały skacząc na głowę, używając przy tym ostrych pazurów. Takiego kota nie odłowi się inaczej niźli przy użyciu klatki łapki, chwytaka czy dmuchawki, którą też takową Fundacja posiada.
Kot piekielnie dziki, kiedy już trafi do kliniki, oprócz rutynowego zabiegu otrzymuje od Fundacji cały pakiet pielęgnacyjno-opiekuńczy, to znaczy: zostaje odrobaczony, odpchlony, leczymy świerzbowca, grzybicę, koci katar i korygujemy wszystkie usterki anatomiczne: zepsute zęby, połamane ogony, ropnie i guzy w listwie mlecznej, czyścimy zainfekowane rany powstałe w wyniku walk niekastrowanych kocurów.
Żeby uniknąć stresu związanego z ponownym odłowieniem, znaczymy uszy w chwili, kiedy jeszcze są pod wpływem narkozy. Jest to jedyna słuszna, najbardziej bezinwazyjna forma informująca o przebytym zabiegu. O ile kocura można ocenić z daleka, widać bowiem ewidentnie wielkość klejnotów pod jego ogonem, o tyle nikt z nas nie posiada noktowizora, by przejrzeć zawartość brzucha kotki czy też lornetki z odpowiednim powiększeniem, by sprawdzić tatuaż w uchu. Przy kotach dzikich nie ma opcji sprawdzenia czipa czy też wykonania USG. Jedyną metodą jest odłowienie, ponowne uśpienie i wygolenie brzucha w celu sprawdzenia czy jest szef w linii białej. Jeśli natomiast zabieg wykonany był bocznym cięciem, kotka poddawana jest bezsensownemu ponownemu cięciu.
Minimalne nacięcie ucha jest formą znakowania kotów przyjętą w całej Europie, nie jest to objaw barbarzyńskiego traktowania środowiskowych, a tylko najmniej inwazyjne ich oznakowanie, bowiem u zwierząt hodowlanych bez znieczulenia wykonywane są wszelkie tatuaże i kolczykowanie.
Akcja jak zwykle dedykowana jest także dla mniej zasobnych finansowo kociarzy i im pozostawiamy całkowity wybór formy znakowania, choć w przypadku domowych można spokojnie odejść od tej procedury, ponieważ zabieg jest wpisany w książeczkę zdrowia, a migracja kanapowych pupili raczej nie jest brana pod rozwagę.
Mam nadzieję, że ważność znakowania kocich uszu wyjaśniłam dostatecznie, jeśli mają Państwo jeszcze jakieś nasuwające się pytania czy wątpliwości, poproszę o kontakt z wolontariuszkami pełniącymi codziennie dyżur przy telefonie fundacyjnym, zapytanie na pocztę lub telefon do Szefowej.
Proszę także o zgłaszanie innych niepokojących Państwa tematów, o ile tylko moje doświadczenie i wiedza w danym aspekcie będzie przynajmniej dostateczna, chętnie się podzielę. Dziękuję za wszystkie wpisy będące punktem wyjścia i aspiracją do podjęcia sygnalizowanego problemu. Pozdrawiam serdecznie Iza Kocia Mama.