Komunikacja, inaczej przepływ informacji lub dostarczanie wiadomości. Wiemy doskonale, co oznaczają te terminy i jak ważną rolę pełnią w organizacji, działającej na takich obrotach, jak Kocia Mama. Komunikacja porządkuje interwencje, adopcje, logistycznie usprawnia funkcjonowanie zespołu edukatorek oraz ekipy kiermaszowej. Prawidłowa, zapewnia ład, spokój oraz porządek, a także pozwala osiągać dobre rezultaty.
Kiedy wybywam na krótkie wakacje, wszyscy pracują zgodnie z ustaleniami, grzecznie, bez zamieszania, zawracania głowy, czy niepotrzebnego marudzenia. Czasem jednak na teren Fundacji złośliwy chochlik zawita i wtedy dzieją się rzeczy równie zabawne i śmieszne, jak w dobrym kabarecie. Jak dotąd, dzieliłam się z sympatykami wyłącznie trudnymi kwestiami, poruszałam tematy dotyczące interwencji, dyżurów telefonicznych oraz blokady adopcyjnej. Zawsze starałam się rzeczowo, kompetentnie i analitycznie opisać moją decyzję czy stanowisko. Jednak Fundacja to nie tylko perfekcyjnie działający koci kombajn, czasem zdarzają się śmieszne sytuacje, wynikające z porządkowych okoliczności.
Dla równowagi opowiem, co moi wolontariusze wyprawiają, kiedy chcą doprowadzić mnie do łez, oczywiście ze śmiechu.
Anegdota pierwsza.
Kiedyś, dawno temu, na giełdzie zwierzęcej zakupiłam trzy śmieszne, kocie kuferki, w kształcie trójkątnej torebki w kolorze fioletowym, czerwonym oraz słodkiego różu. Pewnego dnia postanowiłam zapytać Fundację o fioletowy kontenerek , u której wolontariuszki stoi w kącie i zbiera kurz.
Afera rozpętała się niesłychana, pokrótce opowiem jej przebieg.
Wolontariuszka 1: Widziałam go 10 lat temu w aucie u Anety, jak przewoziła kocięta z kliniki do Y.
Wolontariuszka 2: Jakieś 8 lat temu mieszkały w nim koty w domu tymczasowym u X.
Wolontariuszka 3: Jak pamiętam, woziłyśmy w nim kociaki szefowej na edukację.
Rozpisało się ich wiele, każda z cenną i ważną informacją na temat poszukiwanego kontenera. Losy jego mogłam prześledzić na przestrzeni kilku lat, jak wędrował z miejsca na miejsce, przez różne lecznice i domy tymczasowe, tylko żaden trop nie wskazywał jednoznacznie, gdzie faktycznie przebywa obecnie ten przedmiot.
Anegdota druga.
Kiedy na KotoManii usłyszałam wiadomość, że jedna z moich kochanych wolontariuszek czuje się komfortowo i bezpiecznie, kiedy już w styczniu zaplanuje sobie wyjazdowo cały rok, w niedzielę jeszcze odrobinkę zmęczona, złapałam za telefon i zadzwoniłam do Emilki.
– Słuchaj, musimy zaplanować sesję nagrodową!
Zdziwienie, cisza, a potem stwierdzenie faktu: Ale przecież dopiero oddychamy po Gali, jest jeszcze dużo czasu!
-Emilka, wcale go nie mamy! Nula nie planuje tylko lutego do momentu, kiedy nie podam daty KotoManii, jak znam życie połowę maja ma już rozpisanego, a chcę w tym roku zorganizować sesję w maju! Wiosna budząca się z snu, soczyste kolory, kwitnące kwiaty – takie klimaty. Jutro ogłoszę reszcie.
– W sumie mądre rozwiązanie, lepiej w przypadku Nuli się pospieszyć.
Umówić bezkolizyjnie dogodny dla uczestniczek termin jest nie lada sztuką. Zaczęłam od Darii, bo w poprzedniej sesji nie brała udziału z uwagi na covida, którego paskudnie złapała.
– Poproszę o terminy, które są dla ciebie kłopotliwe.
Pierwszy, trzeci i ostatni weekend maja. Komunia i wyjazd – niespodzianka z okazji Dnia Dziecka.
Zadowolona, że poszło gładko, rano na grupie napisałam: Robaczki, sesja nagrodowa odbędzie się w maju, szczegóły ustalimy bliżej spotkania, teraz skupmy się na wybraniu terminu.
I znowu rozpętała się burza.
Dowiedziałam się, kiedy Krysia jest zaproszona na komunię, kiedy Nula akurat w tym terminie wyjeżdża w góry, o tym, jak czuje się partner Joanny i jakie ma problemy zdrowotne, co dolega jej kotom, a najbardziej ubawiło mnie stwierdzenie, że skoro nieopodal miejsca akcji jest las, to czy wtedy grzyby już będą.
Jak zwykle multum odniesień, nawiązań, wrażeń, a ja nieopacznie poprosiłam tylko o wybór daty!
W Kociej Mamie obowiązuje od lat ten sam schemat, kiedy podaję stanowczo termin, starają się to uszanować wszyscy, kiedy natomiast daję pole manewru i wyboru, zaczynają się zabawne manewry.
Te dwa przykłady ilustrują przede wszystkim atmosferę, panującą w Fundacji, swobodną, przyjacielską, koleżeńską. Nie ma obłudy, paraliżującego dystansu, czy dziwnego zadęcia. Jesteśmy bardziej empatyczne niż inni, więc i nasze uczucia, emocje oraz nastroje, mają kompletnie inne natężenie niż u przeciętnego zjadacza chleba. Fikcją jest, że tylko osoby, mające bezpośredni kontakt z cierpieniem kota, mają nadszarpnięte nerwy, ten ból i troska o los podopiecznego przekłada się na osoby korygujące moje teksty oraz tych, którzy zamieszczają je potem na stronie internetowej, na portalach społecznościowych. W Kociej Mamie, mimo tego, iż jest mega liczna, to wszystkie dobre i tragiczne fakty dotykają wszystkich. Iza, pracująca na Pchlim Targu, zna losy każdego kalekiego, a także menadżerka, Iwonka, ponieważ jedna wolontariuszka zawiesza cele pomocowe na portalu Ratuj zwierzaki, a druga wskazuje aukcję na bazarku jako skarbonkę, na którą się wpłaca za poczynione zakupy. Dlatego nie mają racji bytu zebrania czy jakieś nasiadówki, ponieważ relacjonując na bieżąco wszystkie zdarzenia Fundacji, wiadomości oraz informacje same się rozpowszechniają. Wszystkie kampanie, akcje, kiermasze monitoruje Emilka, ponieważ to ona odpowiada za przygotowanie grafiki. Pokazując sympatykom, jak pracuje Fundacja od kuchni, pomagam zrozumieć, jaki nowoczesny jest u nas system działania. Obiecuję więcej tego rodzaju reportaży, które pokażą, jak można łączyć doskonałe działanie, nie zatracając miłej komunikacji.