Nie tak dawno powstała seria artykułów pod wspólnym tytułem „Kultowe koty”. Pisałam o tych szczególnych historiach, o dramatycznych przypadkach, o niesłychanej woli życia u kotów, które w zasadzie powinny już latać za Tęczowym Mostem. Niezbadane są wyroki, zachodzą niesamowite sytuacje, potwierdzające, jak ogromny wpływ na nasze życie ma tajemniczy czynnik X.
Jednak koty same o siebie nie walczyły. Największy wkład ma, rzecz oczywista, prowadzący lekarz no i troszczący się o delikwenta opiekun. O tych niesamowitych ludziach, o walczących o mruczki weterynarzach i ich opiekunach opowie kolejny cykl pod wspólnym hasłem „Kultowi ludzie”!
Bardzo często, przy okazji różnych opowieści, przybliżam sylwetki działających za kulisami wolontariuszy. Ich nie widać w pierwszym szeregu, nie biorą udziału w kiermaszach, nie prowadzą kocich interwencji, a jednak mimo to ich wkład i zaangażowanie w pracę Kociej Mamy jest przeogromny. Spędzają długie godziny, poprawiając moje teksty, wyłuskując literówki, niepotrzebne przecinki i spacje. Wiemy, jak to się pisze w emocjach, w pośpiechu, kiedy kradnie się chwile spokoju i ciszy w domu. W chwili, gdy zaczyna się tradycyjny dzień, nie mam możliwości na skupienie. Szychta zaczyna się o piątej, rzadko o szóstej rano. Zawsze sprawdzam pocztę, wpisy. Na czacie piszę każdemu dyspozycje, wskazówki, przypomnienia, wytyczne. Nikt nie ma ulgi, nawet weterynarze. Wszyscy przyzwyczaili się do tego trybu. Potem zacznie się pęd, telefony, wizyty, rozmowy, porady.
Praca każdego wolontariusza sprawia, że ta ogromna machina tak sprawnie działa. Toczą i zazębiają się trybiki, przekładając się na systematyczną pracę.
Ludzie z Kociej Mamy są wybitni, każdy, co do jednego. Wreszcie udało mi się zbudować cudowny, dobrze rozumiejący się zespół.
Zamysł cyklu jest prosty. Przy okazji prezentacji poszczególnych sylwetek, opowiadać będę związane z nimi historie, w jaki sposób trafili do fundacji, jakie były powody motywujące i związane z nimi okoliczności i sytuacje.
Przeważnie opowiadam je w formie anegdoty, ponieważ z reguły wiele spotkań miało zabarwienie komiczne lub żartobliwe. 15 lat mija od formalnego powstania fundacji, to szmat czasu, wiele uratowanych kotów i niesamowita liczba poznanych osób. Historia tworzy się sama poprzez interwencje, uratowane koty i wspaniałych, działających ze mną ludzi.
Kiedy patrzę przekrojowo, kiedy staram się jednym słowem opisać wszystkich, na usta ciśnie się jedno najważniejsze słowo: Odpowiedzialność.
Wszystko inne dzieje i toczy się jako wypadkowa tego ważnego słowa.
Ono charakteryzuje każdą pracującą w Kociej Mamie osobę, bez względu na funkcję, pozycję czy pełnione stanowisko.
Opowiem o prowadzących domy tymczasowe, o tym jak działa duet korektorek Ela i Ania, o kulisach mojego komicznego pomysłu pomocowego, jak to chciałam pomóc, a zrobiłam mały bałagan, jak działa Ania na fanpejdżu, Kasia na Instagramie, a Agnieszka na Twitterze, co znaczy hasło: robota leży i kwiczy i jak dyscyplinuję Joannę, prowadzącą adopcje. Zapoznam z kulisami, jak powstają projekty graficzne, rodzą się nowe akcje i kampanie społeczne, dlaczego rytm nadają co rusz to nowo tworzone grupy. Jak na komfort pracy wpływa podstawowa organizacja zadaniowa i jak się wzajemnie poszczególne grupy wspierają i zazębiają.
Być szefową trzeba umieć, kiedyś ktoś tak mi powiedział, patrząc z uznaniem. Wiem, co miał na myśli, bo tak jak oni za mną, tak ja zawsze stanę za wolontariuszami, nawet, jak czasem dostaną maleńką naganę.
Chwalić trzeba na forum, ale uwagę zwracać tylko indywidualnie. Myślę, a wręcz jestem pewna, że te opowieści niejedną osobę ubawią do łez.
Prezentować będę według pewnego najlepszego według mnie klucza, czyli zacznę od historii kota, bo to zawsze one są pierwszą przyczyną, która wytyczyła drogę do fundacji.