Kocie drogi

Koty się włóczą,  wszystkie, bez wyjątku, zarówno domowe jak i te wolno żyjące.
Obserwuję swoje, puchate, wypieszczone, siłą zabierane na noc do domu. Rano godzinami krążą po ogrodzie sprawdzając tropy, wietrząc nosem zapach gościa, który buszował na ich terytorium w nocy. One rzecz jasna wolałyby pełnić nocną wartę, ale wątpię czy wtedy spałabym spokojnie. Dlatego stosuję to lekkie zniewolenie, zawsze wieczorem wabię je do do domu podstępem. Rytuał powtarza się codziennie o tej samej porze, dlatego podejrzewam, że traktują moją nadopiekuńczość jak element fajnej zabawy. Z kotem się nie wygra. Gdyby chciały, to tak by się schowały, że nawet znając każdy zakamarek ogrodu i tak bym ich nie znalazła.

Koty dzikie też krążą, pokonują ogromne odległości w poszukiwaniu kotki albo patrolują teren przeganiając niechcianych przybyszy. Kastracja obniża lekko ich aktywność i zawęża obszar wędrówek, czyniąc je ostrożniejszymi.

Jakoś w połowie stycznia Ania wyraziła życzenie:
-Może wreszcie się skończą te koszmarnie drogie interwencje…
– Wątpię – odpowiedziałam zgodnie z przekonaniem, że dziewczyny nie usiedzą spokojnie mimo zimy, z pewnością jakąś kolejną kaleką bidę wynajdą…
To nie były słowa prorocze, raczej przekonanie poparte doświadczeniem.
Zimą, kiedy domy tymczasowe lekko pustoszeją, zawsze mamy atrakcje w postaci dość nietypowych interwencji, przodują ofiary lokomocyjnych wypadków, ale trafiają się też poważne odmrożenia, czasem ofiary ludzkiego bestialstwa.

O tym kocie usłyszałam jakoś w środę.

Telefon buczał, jakby chciał wystartować w kosmos. Generalnie do godziny 16 zawsze jest wyciszony, to jedyna opcja bym mogła spokojnie pracować. Popatrzyłam kto się dobija.
– No co tam? Co się dzieje?
Takiej przejętej i przerażonej Ewy dawno nie słyszałam.
– Szefowa, kota trzeba uratować!
„Nic innego nie robimy od lat” pomyślałam ale nie powiedziałam tego głośno.
– Do naszego zakładu przyszedł kot, nakarmiłam go…
„Też mi rewelacja, każda z nas karmi, cieszę się z twojego dobrego serca, ale czy od razu i ja muszę o tym wiedzieć?”
– … Ale, ale on nie ma kawałka łapy!!! – prawie wykrzyczała Ewa w słuchawkę.
– To zasadniczo zmienia postać rzeczy. – Przerwałam pracę – Opowiadaj!
I zasypałam ją pytaniami.

Ewa od kilku lat jest domem tymczasowym. Koty dostaje różne, małe, dorosłe tudzież młodzież. Czasem dzikawe, niekiedy chore. Każde, nawet bardzo oporne futro, nauczy zaufania do ludzi.  Jest wytrwała, systematyczna, oddana kotom bezwarunkowo.

Miejsce akcji: dzielnica przemysłowej Łodzi, peryferie, zero domków, bloków, same molochy zatrudniające tysiące ludzi, obiekty typowe dla nowoczesnej struktury miasta. Zimne, pozbawione wyrazu, niegościnne.

– Ewa, nie panikuj, dwa oddechy i odpowiadaj tylko na moje pytania – starałam się opanować jej emocje. – A najlepiej zrób mi zdjęcie.

Tak, jak myślałam, sytuacja Ewę kompletnie zaskoczyła, dlatego nie była w stanie z rozmysłem działać. Dostałam zdjęcie kota, który spokojnie pałaszuje darmowy posiłek. Nic więcej nie było widać.  Kot jak kot. Duży, bury, nawet niespłoszony, nie wyglądał na jakąś totalną bidę, nie miał oznak kociego kataru ani świerzbu, ale nie miał kawałka tylnej łapy i dlatego koniecznie trzeba go złapać…
Ewa struchlała.
– Jak to „złapać”? Ja???
– No a kto? Żadna z nas nie będzie pod zakładem pełnić warty na tym mrozie, zresztą nie mamy pewności, kiedy delikwent znowu się pojawi. Dlatego spokojnie udajesz się do Dorki na naukę obsługi klatki łapki i działasz. Rano przybywając do pracy nastawiasz, a potem to już czekamy na cud, czyli na kolejną kocią wizytę.
– A jak się nie pojawi? – martwiła się Ewa.
– Spokojnie, wróci. Koty są mądre, a on już zapamiętał tę stołówkę, dobrze mu się kojarzy, smacznym jedzeniem i brakiem kociej konkurencji, wróci!

Dziewczyna była kłębkiem nerwów, bo nie takiej decyzji się spodziewała, ale rozumiała moje argumenty, nie było innej dobrej drogi w tej interwencji.

Minęło kilka dni.
Ewa meldowała się sumiennie, jak to ona. Skrupulatność to jej cecha.
– Nie było go w piątek, a w czwartek z takim apetytem zajadał.
– Dobrze, pojawi się po weekendzie, wróci jak pozałatwia swoje sprawy no i oczywiście zgłodnieje – uspokoiłam.

Klatka z jedzeniem pojawiała się codziennie.

W poniedziałek znowu alarm.
– Jest!!! Złapał się, siedzi grzecznie w klatce i kończy posiłek, nawet się nie awanturuje.
– Brawo! Jedziesz do Perełki, już uprzedzam lecznicę.

Po kilku minutach usłyszałam w słuchawce głos Magdy z Żyrafy, że jest u niej pani Ewa z kotem w łapce… Najwidoczniej z emocji dziewczyna pomyliła lecznicę!

Tego dnia Perełka pracowała w trybie ostrego dyżuru na SORze. Nie dość, że dojechały dwie kocice na zabieg łapane przez współpracujące z fundacją opiekunki, to jeszcze pojawił się Pan Kot. Zaburzył harmonogram pracy totalnie.
On pierwszy trafił na stół. Okazało się, że to był ostatni moment na ratunek dla kota, bo martwica postępowała, zagrażając jego życiu.
Małgorzata podjęła dość trudną decyzję, pokonała własne ograniczenia i wykonała zabieg z dziedziny ortopedii, choć generalnie unika takowych.

Łapa zaopatrzona, ucięta dość wysoko, tak, że chodząc nie będzie jej już kaleczył. Przy okazji został pozbawiony męskości.
Kot szacowany na 3 lata, jak znam życie ma koło 5 z okładem!
Teraz pobyt w szpitalu, podczas którego będzie nabierał sił i zaufania do ludzi, bo rzecz jasna, takiej bidy ja na wolność nie wypuszczę.

Koty chadzają własnymi drogami, ale nie każda z nich jest bezpieczna. Kiedy i jak stracił kawałek łapy, pozostanie zagadką, jak długo żył z tym urazem też nie wiemy. Najważniejsze jest, że trafił w końcu na właściwą ścieżkę, spotkał Ewę i dalej potoczyło się jak w bajce.

Jest taka Fundacja, która zbiera cudowne opiekunki, a one nad życie kochają koty. Szare, bure, kolorowe, rasowe i dachowe, ale najbardziej, najmocniej kochają te nietypowe, bez łap, bez ogonów, nawet bez oczu one są dla nas najważniejsze i najpiękniejsze. Myślę, że Pan Kot zrozumie i wyciągnie właściwe wnioski, że trafiając na Ewę i Kocią Mamę, dostał szansę na drugie życie, ale kompletnie inne od poprzedniego, w dostatku, miłości i dobrobycie.

Pana Kota czekają jeszcze tradycyjne badania, morfologia, mocz, biochemia.
Wieści z lecznicy na razie brak, czyli nie dochodzi do żadnych ekscesów podczas zmiany opatrunku czy typowych działań pielęgnacyjnych. Zawsze powtarzam, że brak wiadomości, to już są dobre wiadomości!

Teraz czekamy 12 dni, łapa musi się dobrze zagoić. Potem odbędę naradę z Małgorzatą jaki dom tymczasowy mam na przybycie Pana Kota przygotować.
Ale tym będę martwić się we właściwym czasie, teraz trzymajmy kciuki, żeby już nic więcej z Panem Kotem się nie zadziało!

Leczenie Pana Kota można wesprzeć tutaj.