Kocia opowieść wigilijna

Nie raz już tłumaczyłam na jakie dylematy jesteśmy skazane w przypadku kotów, które nazywamy w skrócie „butelkowe” czyli tych, które ludzi uznają za swoich biologicznych rodziców ufając im bezwarunkowo. Ostatni z miotu L, Limon troszkę się u mnie zasiedział, a z racji zakazu świątecznych adopcji mieliśmy przed sobą wizję spędzenia Świąt i powitane Nowego Roku.

Domownicy i przyjaciele odrobinę z niedowierzaniem przyjmowali moje tłumaczenia, znając mnie mieli pewność, iż za moment napiszę o Limonie: “Zostaje jako mój czwarty kotek!”.
Jednak będąc świadoma swego numeru PESEL, nie planując choroby ani nie pomijając faktu, że kot potrafi żyć i 29 lat, wiedziałam doskonale, że w przypadku tego kociaka wyszukanie wspaniałego domu będzie autentycznie sporym kłopotem i to nie z powodu, że brakuje cudownych ludzi. To, że tradycyjnie dla kotów butelkowych jest maksymalnie rozpieszczonym jest najmniejszym problemem, najtrudniejszą kwestią są aspekty dodatkowe, czyli konieczność obecności w domu minimum drugiego kota i bezpieczna lokalizacja miejsca zamieszkania.

Limon nie był wychowywany przez kotkę, dlatego nie ma wpojonych, czy też mówiąc inaczej, przekazanych z mlekiem matki kocich prawideł i reguł życiowych, a już tym bardziej wyostrzonego instynktu samozachowawczego. Wnioski nasuwające się z obserwacji Jego zachowania niepokoiły mnie coraz bardziej. Od urodzenia przyzwyczajony do towarzystwa kotów i ludzi, kompletnie nie umiał być sam. Albo leżał przytulony do jednego z moich kocurów Iwana lub Leona, bo niestety Zosia nie wykazywała żadnych najmniejszych instynktów macierzyńskich, albo wisiał na człowieku, a jednego dnia totalnie mnie zaskoczył, bo wydłubał z koszyka z kocimi zabawkami czapkę, w której Go nosiłam i przywlókł mi ją z oczywistym przesłaniem: “Ponoś mnie matka przy piersi!”. Naśladował dorosłe koty co miało i swoje plusy, bo są czyste i dobrze ułożone, więc błyskawicznie opanował kuwetę i zarejestrował miejsce do karmienia. Jednak musiałam bardzo pilnować, ponieważ wybierał się ze starszymi do ogrodu, przez szybę balkonową polował na odwiedzające karmik ptaki. Blokady rodzicielskie w przypadku moich ogromnych puchatych rasowców sprawdzają się fantastycznie, są tak skuteczne, że mruczki zrezygnowały nawet z prób ucieczki na spacer po okolicy.

Limon, chudziak, drobina spokojnie przeciśnie się jak myszka przez każdą szczelinę, dodając do tego ciekawość i pomysłowość charakterystyczną do jego wieku, widziałam, że optymalnym rozwiązaniem jest dom z ogrodem położony z dala od zgiełku miasta i ruchliwych autostrad. Rzecz jasna momentalnie rodzina przypięła mi etykietkę niepoprawnej marzycielki.
W Wigilię latałam jak w ukropie kończąc ostatnie przygotowania, dopinając zadania związane ze świętami, kiedy zadzwonił telefon.
Nawet dziś nie dają mi spokoju- już chciałam troszkę sobie ponarzekać, ale numer był mi znajomy jak i dzwoniąca dziewczyna. Ciekawe, co się dzieje? “Iza, ratuj, chcę adoptować kota!”.
“Kocia Mama do 1 stycznia wstrzymała adopcję…”. “Ale ja nie chcę od innych…”.
Znam Ją od ponad 10 lat, upór i gorąca głowa, to nasze cechy wspólne oprócz ogromnej miłości do zwierząt. W Jej domu mieszka już kot fundacyjny, kiedyś miała psa trójłapka i kotkę z chorym okiem, zresztą Jej praca zawodowa także związana jest ze zwierzakami, jest jedną z ekipy tworzących Animal Patrol, specjalną jednostkę Straży Miejskiej.

“Tata się zagapił… Ma kota miłego, 5 latka, Pitusia, takie wielkie białe futro z czarnymi dodatkami, chce dla Niego towarzysza, bo jeden kot w domu to trochę słabo. Pituś tylko je i śpi, malec Go rozrusza.” – nadstawiłam uszu – “A gdzie będzie mieszkał?”.
“Duży dom na pustkowiu! Pola, lasy, łąki, stawy. Do kastracji wyłącznie w domu!”.
Nie wierzyłam!
Ale czad! Myślę sobie, kot rezydent ma takie samo imię jak nasza fundacyjna kocia twarz, mój kaleki cudak padaczkowy Pituś, dom i okolice o jakich marzyłam, czyli jednak magia Świąt i Wigilii działa!
“Kiedy chcesz spotkać się na adopcję? Dziś jest dość szczególny dzień…”.
“Nawet za pół godziny!”. Kiedy podjechała, padło tradycyjne pytanie: “A kontener?”.
“Mam! I ciepły kocyk też!”.

Z ogromną radością przyznaję, że złamałam wydany w trosce o koty nakaz! Jednak w tym konkretnym przypadku sądzę, że nikt mi nie poczyni wyrzutu, bo ważniejsze czasem jest dobro i szczęście kota niż bezsensowne trwanie w uporze przy ustaleniach, które nie zawsze sprawdzają się w życiu.

Kiedy pytałam jak się Limon, teraz Lucek odnalazł w nowej rzeczywistości, w odpowiedzi usłyszałam: “Rewelacyjne, błyskawicznie, bezstresowo lata po meblach!”.
U mnie nie latał, ale przejawiał ogrodnicze talenty, nie raz bujał się na dracenie albo na juce!