Joannę poznałam klika lat temu. Spadła mi z nieba – dosłownie i w przenośni…
To był piątek, szczyt letniego wysypu kociąt. Tego dnia miałam odebrać z lecznicy miot kociaków. Od rana zachodziłam w głowę, gdzie je upchnąć. Wszystkie domy tymczasowe pękały w szwach. Trudno, myślałam zdesperowana, postawię kolejny kennel i tak non słucham wyrzutów, że jestem niereformowalna i dlaczego dokładam sobie jeszcze to zadanie. Jako Szefowa i tak mam multum zajęć…
Lecznica nie naciskała, milczała taktownie, mając świadomość, że mamy sobotę w zapasie.
Koło 17 odezwał się telefon- O matko, zaraz buta zjem, jak jeszcze jedna prośba o przyjęcie, zacznę szukać mostu- gdzie ja mam upychać te smarki?- po raz tysięczny zadałam retoryczne pytanie. Czasem mam wrażenie, że jestem jedyną organizacją w mieście. W czasie wakacji inni mają wolne albo przerwę w działaniu, bardzo fajnie!
Ale obowiązkowość jak zwykle wzięła górę. Tradycyjnie od poniedziałku do piątku od 20 lat od 17 do 20 pełnię koci dyżur.
-Słucham- rzuciłam w słuchawkę kompletnie zrezygnowana- w czym mogę pomóc?
-Chcę być domem tymczasowym- cienkim głosikiem rzekło jakieś dziecko
-Słucham?- powtórzyłam raz jeszcze- A co na to rodzice? W przypadku nieletnich wolontariuszy zgodę podpisuje zainteresowany i opiekun.- wyjaśniłam dość oschle, mając nadzieję, że wybiję panience fanaberie i mrzonki z głowy, niech idzie atrakcji szukać w piaskownicy, babki stawiać!
Cisza i nagle śmiech: -Ależ ja jestem dorosłą osobą, skończyłam studia dziennikarskie, wytwarzam rękodzieło, maluje mandale, gram na fortepianie, rysuję, jestem także masażystką i terapeutką.. Ktoś mi opowiadał o Pani Fundacji same superlatywy, nazwa mnie urzekła, taka płynąca z serca. Nie stać mnie na więcej kotów niż moja Grocha, a prowadząc dom tymczasowy, będę miała szansę na więcej kotów i przy okazji robić dla nich fajną robotę…
Wszystko brzmiało tak fantastycznie i wydarzyło się w kłopotliwym dla mnie czasie, nie mogąc więc zapanować nad emocjami wykrzyknęłam spontanicznie: Z nieba mi spadłaś dziewczyno!
Takie były nasze początki. A potem to już festiwal działań i pomysłów.
Obie jesteśmy dość specyficzne. Ona spokojna, wyważona, taktowna, cedząca słowa. Ja- wiatr i ogień, pęd, pośpiech ale zawsze z sercem na dłoni.
Ta znajomość, nie wiadomo kiedy, przerodziła się w coś więcej niż poprawne relacje między wolontariuszką a szefową. Ogromną rolę odegrały rozmowy, toczące się podczas masażu. To bardzo zbliża, łamie bariery, daje czas na poznanie, którego w dniu codziennym zazwyczaj nie ma.
Z biegiem lat zadania nieco uległy zmianie, oprócz opieki nad kotami, Joanna biegała na jarmarki i kiermasze, zajmowała się przygotowaniem medialnym przed Galą, bowiem komunikację z mediami ma opanowaną do perfekcji.
Każdy kot wchodzący do jej domu dostawał francuskie imię, taki był zwyczaj. Joanna bowiem, oprócz kotów, kochała nad życie Francję i wszystko co się z nią łączy: język, kulturę, sztukę, modę. Do tego stopnia była zauroczona tym krajem, że tu w Polsce na stałe nie wiła swojego gniazda, wszędzie była na moment, przelotem, niby mieszkając ale w gotowości, by spakować walizki.
Kiedy pojawiła się w jej życiu druga połówka, spakowała dobytek, kota i wyruszyła. I to była jej najlepsza decyzja, dała szczęście i poczucie spełnienia.
Czas jakiś łączy nas tylko czat i rozmowy telefoniczne, ale tej naszej więzi nikt i nic nie jest w stanie rozerwać. Pracuje, mieszka w ukochanym kraju, ale nadal jest blisko ze mną i działa dla Fundacji.
Jak pięknie powiedziała, jesteśmy tak daleko, a jednocześnie tak blisko.
Pewnego dnia Asia donosi: -Pod blokiem bytuje kot, szkoda mi go bardzo, śpi na gołej ziemi, ludzie go przeganiają, kleszcze na nim wiszą, dosłownie obraz nędzy i rozpaczy…
-To go łap….
I się zaczęło, jak to u niej typowe: tysiące wątpliwości, jakieś wahania i zmienne decyzje. -A co na to Roluś powie? – niepokoiła się.
-Asia, albo chcesz mu pomóc albo nie zawracaj mi głowy- stanowczość zawsze była i jest najlepszą metodą, by przerwać dywagację. To też norma w naszych relacjach, to co ja widzę wprost, Asia rozbiera na czynniki pierwsze. Podziałało. Powstał plan: łapiesz kota, wylewasz krople od kleszczy, podajesz odrobaczenie i do piwnicy, żeby był bezpieczny. Jak się spokojnie wyśpi i naje, zobaczymy, na ile jest dziki.
Jako rasowa kociara, wyjeżdżając, zabrała podstawowe specyfiki dla kotów, taką małą mini podręczną apteczkę. Teraz przyszło jej zrobić z niej użytek.
Kot dostał na imię Kendji i na Święta został wprowadzony do domu. Obyło się bez kociego trzęsienia ziemi, bez awantury i trzepania futer. Rolka, mądra i dojrzała kotka w mig zrozumiała, że musi się podzielić miłością, a że jest dobrze ułożona i spolegliwa, jak pani, dała kocie przyzwolenie na azyl dla tego francuskiego tułacza.
Już od jakiegoś czasu Joanna bąkała, że jeden kot to zbyt mało, ale że opieka weterynaryjna jest szalenie kosztowna, nie stać ich na adopcję prosto ze schroniska. Widać ktoś tam ulitował się nad kotem i samą dziewczyną i skrzyżował ich drogi. Mam nadzieję, że dwa koty dostarczą dostateczną dawkę feromonów i rodzina w przyszłości już się nie powiększy.
Nie wiem czy ten reportaż opowiadający o ratowaniu kota nie należy zaliczyć do cyklu : Kocia Mama zza kulis.
Typowa dla naszych warunków, przy wsparciu koleżanek interwencja, nie warta byłaby najmniejszej uwagi, jednak mając na uwadze okoliczności i wszystkie niewiadome, dumna jestem szalenie z Joanny, że tym razem odrzuciła swoje zwyczajowe rozsądne zachowanie, zamknęła oczy i ruszyła żywiołowo ratować kota. Dziewczyna jest krucha tylko z pozoru, ale jak się uprze, przenosi góry, jest odważna i konsekwentna. Dobrze, że spadła mi z nieba!