24 lutego świat zrozumiał w jakim trwał uśpieniu i beztrosce żyjąc w przeświadczeniu, iż barbarzyńskie ludobójcze wojny to już archaiczny przeżytek.
Z ogromną trwogą obserwujemy to, co się dzieje w Ukrainie. W odruchu serca, sprzeciwiając się okrucieństwom, chcąc uratować zabijane zwierzęta, fundacja w trzech transportach przyjęła stu mruczących uchodźców. Nie będę wracała do sytuacji, jakie były konsekwencją i wypadkową pomocowej decyzji.
Finalnie, w porozumieniu z czterema klinikami współpracującymi od lat z Kocią Mamą, czyli Filemonem, Amicusem, Czterema Łapami i Vet-medem objęliśmy opieką dokładnie 100 kotów. Liczba imponująca, tym bardziej, że przyjmowaliśmy „koty w worku”. Nie prowadziłam żadnej selekcji, nie było preferencji co do rasy i umaszczenia, a tym bardziej stanu zdrowia. Początkowo pamiętam, lekarze byli delikatnie przerażeni, zdumieni rozmachem i skalą pomocy. Nie straciłam opanowania nawet wtedy, gdy testy pokazały dodatni wynik FIV u kilku kotów. Wierna własnym słowom, że każdy kot znajdzie swój wymarzony dom, spokojnie czekałam na tych wyjątkowych.
Zdrowe, ładne, kolorowe nie są trudne adopcyjnie, jednak te starsze, często wymagające kontynuacji leczenia bądź codziennych czynności pielęgnacyjnych, dedykowane są raczej wyjątkowym ludziom. Kiedy piszę te słowa na nowy dom czeka jedynie Fiona z Kijowa, nie dlatego że zabrakło nią zainteresowania, ale z powodu przewlekłej choroby.
Akcja zakrojona na naprawdę wielką skalę, dobiega końca. Kotka zdrowotnie wychodzi na prostą, a że jest szalenie miła i kontaktowa, z pewnością jak tylko dostanę zielone światło od prowadzącej weterynarz i zacznę rozglądać się za fajnym domem. Jestem dumna z zaangażowania i oddania wolontariuszy, dziękuję im za godziny spędzone z kotami na wizytach, za codzienne lecznicze rytuały, czyli zastrzyki, kroplówki, aplikowane pigułki.
Dziękuję lekarzom za diagnostykę, zabiegi, wymyślanie terapii. Mam świadomość jak bardzo podniosłam im zawodowo poprzeczkę, inaczej bowiem na zwyczajne bodźce reagują przerażone zwierzęta zabrane z jądra wojny.
Dali radę! Tak krótko można opisać ich pracę.
Naprawiali te koty najlepiej jak pozwalała sytuacja. Podejmowali decyzje, mając wiedzę jak bardzo wyniszczone, schorowane i wycieńczone są koty. Zawsze priorytetem było zachowanie życia, nie poszli ani razu na skróty w obliczu nawet beznadziejnie, słabo rokującego na pierwszy rzut oka zwierzaka.
Interwencja ratująca koty z Ukrainy dobiegała w zasadzie końca. Mamy za sobą trudne, aczkolwiek finalnie bardzo budujące doświadczenie pokazujące jak sprawnie logistycznie i taktycznie prowadzona jest fundacja. Jak bezkolizyjnie przebiega współpraca na linii opiekun-weterynarz-dom stały. Jak potrafimy się wspierać razem pracując na wynik.
Praca społeczna w naszym wymiarze, w naszej odsłonie, kompletnie odstaje od kanonów, nadal przez innych stosowanych. To czego im brakuje to, moim skromnym zdaniem, w pierwszej kolejności wzajemnego szacunku i zaufania, nadal trwają w skostniałych układach, dziwnej hierarchii i bardzo boją się każdej nowatorskiej formy.
Z ręką na sercu mogę powiedzieć o moich wolontariuszach: Pokazaliście niebywałą skuteczność i klasę!