Środek zimy, rogatki miasta, kwartał domków jednorodzinnych. Pewnego dnia w żywopłocie pojawił się kot.
Siedział dzień i drugi, w trzecim mieszkańcy domu wystawili mu miskę i zadzwonili do Fundacji. Maryla poradziła to, co zawsze w podobnych sytuacjach: zabrać do domu, nakarmić, pozwolić się kotu wyspać a nam dać czas na zastanowienie.
To standardowe postępowanie. Kilka dni zwłoki polaryzuje sytuację. Bywa, że kot postanowił iść na spacer, jeśli mieszka w okolicy i ma troskliwych opiekunów przy panujących mrozach ogłoszenie o zaginięciu pojawia się przeważnie w trzeciej dobie. Jeśli pozostawał podczas wyjazdu pod grzecznościową opieką, anons z reguły pojawia się nieco później w zależności od tego, jak często kota ktoś odwiedza.
Fundacja udzieliła porad ale nie wiązała się żadną obietnicą.
Po kilku dniach kobieta zadzwoniła bezpośrednio do mnie, w czasie mojego rutynowego dyżuru. Odrobinę naciskała na natychmiastowe przekazanie kota, nawet odwoływała się do wspólnej znajomej, ale wszyscy wiedzą, że na mnie żadne koligacje nie robią wrażenia.
Trwałam przy swoim: mam nadal pełne domy, także lecznice, nie miałam epidemii w Fundacji od 8 lat, więc nie zaryzykuję dokładając kota bez możliwości izolacji. Stanęło na tym, że kot zamieszka w kotłowni, korzysta z kuwety, a domowy alergik niech tam nie zagląda.
Ucieszyłam się, że tym razem trafiłam na fajną osobę. Obyło się bez wypominek w stylu: „To co takiego Fundacja robi?” albo moje ulubione: „Po co zakładała Pani Fundację?” Pani zrozumiała moje argumenty ale na koniec rozmowy, jakby chcąc mnie odrobinę zanęcić do szybszego podjęcia decyzji rzuciła:
– Kot jest jakby rasowy, koleżanka tak orzekła, ona ma koty.
– Uuuu… To mamy niezły kłopot! – zareagowałam totalnie inaczej, zaskakując kompletnie panią. – Skoro w typie rasy i na oko ma minimum 6 lat, to na bank po pseudo hodowli wyrzucony, bo chory.
Pani zamarła.
– Znaczy się odmawia Pani przyjęcia?
– No nie ale sygnalizuję kłopoty, leczenie, wydatki.
Nie rejestruję zastoju adopcyjnego mimo iż nie mam w ofercie kociątek, a same poszczepione wykastrowane młodziaki. Oznacza to jednoznacznie, że po koty zgłaszają się świadomi kociarze, którzy znają różnice między małym nieporadnym smarkiem, a nauczonym zasad domowych kociakiem.
Nadszedł dzień przekazania.
Prawie się nie pomyliłam: kotka ma minimum 8 lat, z lekko dłuższą sierścią, zarobaczona do tego stopnia, iż robaki same z pupy wypadały, świerzbowiec uszny, guz chyba ropień w uchu, zęby w fatalnym stanie, na dziąśle nadziąślak sporej wielkości guz do operacji… Czy jest wycięta to się okaże za kilka dni jak odbuduje masę, wtedy zobaczymy czy zacznie w rui śpiewać.
Ania skończyła swoją wyliczankę zadając typowe w tych okolicznościach pytanie:
– Więc co? Karmimy, odrobaczamy, potem morfologia – biochemia?
– Si, innej opcji nie ma, całkiem ciekawe przypadki jak na monotonny zimowy sezon.
Po dwóch tygodniach jesteśmy pewne, że trzeba kotkę szykować na zabieg. Jak się odespała, nabrała pewności, że tym razem tu będzie bezpiecznie czekać na stały dom, pewnego dnia wkroczyła do gabinetu z pięknie zadartą kitą i taki dała koncert, że słychać ją chyba było w całej okolicy.
Ponieważ jest młodsza odrobinkę od Babki ale nie wiemy ile faktycznie mają lat, dostała na imię Babeczka, to taki żart doktor Anny.
Na dzień dzisiejszy sytuacja w Gabinecie Filemon przedstawia się następująco: mieszkają w lecznicy dwa trudne przypadki, których Anna nie umiała uśpić z odzysku pooperacyjny Radar, którego z uporem nazywam Stoperem i kotka Misia – prezent od Przychodni Żyrafa. Oba te zwierzaki mają uszkodzenia neurologiczne i bez troskliwej, codziennej opieki i pomocy przy czynnościach fizjologicznych, nie mogły by normalnie żyć. Teraz na dokładkę dołożyłam Ani Babkę i Babeczkę i obie niestety tylko czekają, kiedy doktor siądzie na krześle by się wpakować na głaski.
Nie zadam pytania jak w takich warunkach wygląda jej praca, ale mam świadomość, że taka sytuacja nie może zbyt długo trwać.