Tym razem zacznę kompletnie inaczej, zanim rozwinę powracający często temat, podeprę się słownikiem i naukowymi cytatami.
Zatem zaczynamy.
Co jest kłamstwem?
Kłamstwo – wypowiedź zawierająca informacje niezgodne z przekonaniem o stanie faktycznym. Kłamca przekazuje informacje niezgodne z jego przekonaniem o rzeczywistości z intencją, by zostały one wzięte za prawdziwe.
Najbardziej znane wyrazy bliskoznaczne słowa kłamstwo to: kanciarstwo, humbug, lipa, mistyfikacja, blaga, nadużycie, nieuczciwość, zmyślenie, fałsz, oszukaństwo, wymysł, bałamuctwo, szalbierstwo, machlojka, malwersacja, kant, matactwo, konfabulacja, nieprawda, szachrajstwo, ściema, oszczerstwo, łgarstwo, nieszczerość.
I teraz zadam, moje nawet nieretoryczne pytanie: Czy ma ktokolwiek świadomość, ile średnio razy w tygodniu, tylko z prostej przyczyny pełnienia funkcji szefowej Kociej Mamy, skazana jestem na bycie prywatnym detektywem, śledczym czy agentem do spraw trudnych lub osobą do wykrywania nadużyć!
Nikt przy zdrowych zmysłach nawet nie pomyślałby, że w pracę społeczną, w koci wolontariat wpisane są takie sytuacje!
Pomijam wszelkie naciski z tytułu jakiś tam bliższych czy dalszych znajomości prywatnych, rodzinnych czasem czy nawet okazjonalnych, te sznurki brutalnie i bez pardonu od zawsze ucinam bez wahania, skutecznie i tak też na podobne próby reagują odruchowo wszyscy wolontariusze.
Ale mimo szczerych chęci, przejrzystych intencji i filozofii, że każdy się zgłasza faktycznie po pomoc doceniając doświadczenie i dorobek Kociej Mamy, nie raz poległam, kiedy okazało się, że pobudki były kompletnie inne, cynicznie niskie i podłe. To nie uznanie do fundacji, nie świadomość jej skuteczności sprowadza tę czy inną osobę, a wiedza w kociej branży, że hasło Kocia Mama otwiera wiele drzwi i ogrom kwestii z pozoru skomplikowanych i nie do załatwienia, skutecznie rozwiązuje dzięki temu, czego brakuje innym: zaufania, odpowiedzialności, szacunku i szczerości w komunikacji z partnerem. Dla fundacji stroną są dwie kategorie zaangażowanych w kocią robotę: weterynarze, czyli współpracujące z nami klinki oraz opiekunowie i karmiciele. Ułatwiając tym drugim drogę w uzyskaniu pomocy, nie jest teraz ważne, czy w zabiegu, leczeniu czy wsparciu karmą, zawsze liczę na uczciwość, a jak jest? Przykro mi to mówić, ale bardzo różnie.
Sytuacja z ostatnich dni. Klasyka. Kontakt odnośnie sterylizacji środowiskowych. Rozmowa nie powiem miła, ustalone niby dokładnie szczegóły robocze. Jak zwykle przekazana czytelna informacja, kiedy i dlaczego w określonym terminie należy odławiać koty. Niby wszystko jasne i proste, a tu nagle wieczorem przed Bożym Ciałem niby przypadkiem złapał się kocur. Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności, ale z troski o kota, by nie bytował w zamknięciu przez cały świąteczny weekend i żeby na początku znajomości nie być wredną jędzą, poprosiłam w zaprzyjaźnionej klinice o nieplanowany nagły zabieg.
Wiadomo, nikt mi nie odmówił, choć lekarze nie byli szczęśliwi, generalnie zawsze w takim czasie lecznice pracują w trybie SORU.
O tej mojej intuicji, o wmontowanym wykrywaczu kłamstw, krążą już legendy, anegdoty a bywa, że i przykre historie w zależności jak bardzo delikwent zajdzie mi za skórę.
Tym razem znajomość z zafascynowaną fundacją panią skończyła się tak szybko jak zaczęła. Kiedy przybyła po kocie domki, otrzymałam tylko suchą wiadomość, że dnia następnego kota z kliniki odbiera, zdzwiona byłam tym faktem, ale nie drążyłam, bo na taki obrót rzeczy mogło mieć wpływ kilka sytuacji, a nie byłam w formie, by takimi bzdurami głowę sobie zajmować. Jednak, nawet jak nie chciałam, bo recepcja zadzwoniła z pytaniem, czy mam świadomość, że kot, którego na zabieg wepchnęłam kolanami jest podopiecznym innej fundacji, ja i Kocia Mama spełniliśmy rolę słupa, by przyspieszyć zabieg. Kot nie był intruzem w okolicy jak mi wkręcano, a szykowany był do adopcji, ponieważ był już gdzieś ogłaszany. Układanka sama się zgrabnie złożyła. Kot ślicznie, atrakcyjnie umaszczony, kiedy zgłosił się chętny, konieczny był zabieg.
Można było przecież inaczej rozegrać tę prostą w sumie sytuację. Skoro kot wędrował od jakiegoś czasu po okolicy, można go było przetrzymać w zamkniętym, bezpiecznym pomieszczeniu. Nie sądzę, by nowym potencjalnym opiekunom nagle sprawiło różnicę, czy zamieszka z nimi dwa czy kilka dni później.
Chciały sprawdzić panie moją skuteczność, przekonały się o niej nie tylko w temacie zabiegów.
Można było grać w otwarte karty tak, by było szczęśliwiej dla wszystkich, ponieważ to nie ja będę się rumienić wspominając tamto zdarzenie.
Czy mnie obeszło, dotknęło? W najmniejszym razie. Nauczyłam się ciąć radykalnie sznurki, bo jak się zacznie kulawo, to nigdy wejść na prostą drogę jakość się nie składa. Jedno kłamstwo albo ładnie ująć niedopowiedzenie jakoś z automatu rodzi drugie, a potem to już nikt nie wie, gdzie się kończy jedna a zaczyna druga granica.
Do szału niektórych doprowadzają te moje i nasze fundacyjne zasady, ale wypadkowa tej konsekwencji przekłada się na spokojną, rytmiczną pracę, nikt bowiem z obłędem w oczach nie zastanawia się nad prostymi kwestiami.
Opowiedziałam, jak się zadziało. Nie szufladkuję w kategorii incydentu, ale sygnalizuję, że na takie zachowania jestem piekielnie uczulona i zawsze będę reagować.
Nie zakładałam Kociej Mamy z intencją budowania sobie fanklubu, ale by ratować skutecznie koty. Styl, kodeks, reguły oraz zasady od prawie 20 lat niezmienne, więc to raczej nie jest naszym problemem, że po takim czasie są osoby, które mają ewidentnie kłopot z właściwym zrozumieniem naszej pracy.