Temat eutanazji jest trudny, delikatny i będzie wracał jeszcze nie raz, ponieważ spójny jest niestety z naszą codzienną fundacyjną pracą. Przyjmujemy koty zawsze z nadzieją, że uda się zdrowe przekazać do adopcji. Ilu ludzi, tyle przeróżnych fascynacji, potrzeb zaopiekowania, czasem nawet życiowych filozofii. Od kiedy przejmujemy kociaki z interwencji nie tylko miejskiej czy Animal Patrolu, musimy mieć z tyłu głowy, że te maleństwa zawsze rokują ostrożnie. Kotka bez powodu nie opuszcza miotu chyba, że przytrafi się jej przykra czy trudna okoliczność. Koty mniejsze i większe zawsze znajdują domy, nie zalegają zbyt długo w naszych domach tymczasowych. Są jednak takie, które już w chwili przyjęcia są problemem, a pomimo to przygotowuję dla nich przestrzeń. Pracując z domami tymczasowymi niestety, przykro mi to mówić, ale musi panować między nami przede wszystkim bezwarunkowa prawda, przede wszystkim w ocenie stanu zdrowia kota. W gronie kotów wirtualnych generalnie znajdują się koty nie nadające się do adopcji. W wieku są różnym, ale generalnie dość mocno starsze, wyjątkiem jest grupa młodych, jednak pozytywna białaczka w przypadku Talii i Karty zdecydowała o zatrzymaniu ich w domu u Małgorzaty, przez co automatycznie zamknięty został ten dom dla innych.
Podobna sytuacja wydarzyła się u Danuty, w którym bytuje w symbiozie stado nie kwalifikujących się do innych domów. Pan Kot bez łapy, Fred i Wilma, wycofane emocjonalnie rodzeństwo oraz Marcel, który co rusz się drze. Wspomniałam o tych dwóch domach tymczasowych, z pozoru tylko nieczynnych, dając przykład panującej między nami współpracy. Wolontariuszki co jakiś czas zdają mi raport o stanie zdrowia swoich futrzaków, o potrzebach odnośnie leczenia, badania czy wyprawki. I podkreślę z mocą, iż to, co słyszę, w 100% się zgadza z rzeczywistą prawdą. Są niestety i takie sporadyczne przypadki, że wolontariusz nie umie przyjąć bolesnej prawdy odnośnie stanu zdrowia swojego podopiecznego i w takich momentach ja muszę polegać nie na jego opinii, a na diagnozie prowadzącego lekarza. Jest to dla mnie kłopotliwa sytuacja, ponieważ, po pierwsze, nie powinna mieć w ogóle miejsca, po drugie sprowadza mnie ona do roli kontrolera, co też finalnie mija się z celem.
Mało kto rozumie, jak trudno niekiedy odłożyć emocje, uczucia i serce na bok i popatrzeć rozsądnie na to, co się ze zwierzęciem dzieje.
Prowadząc fundację tyle lat, jedną z aktywności przyporządkowanych mojej funkcji jest oczywiście pilnowanie kondycji finansowej oraz płacenie rachunków. O ile te z hurtowni czy sklepów zoologicznych są proste i aktywność sprowadza się tylko do wykonania przelewu, o tyle faktury otrzymane od współpracujących klinik zawsze analizuję szczegółowo. Procedura jest zawsze taka sama, otrzymuję fakturę oraz wypisy z wizyt. Po co to robię, pojawi się pytanie. Otóż wyjaśniam.
Na podstawie opisów wizyt, podanych leków, wykonanych czynności diagnostycznych oraz zaleceń lekarza, poznaję stan faktyczny zdrowia kota i weryfikuję z informacjami uzyskanymi od bezpośredniego opiekuna. Są niestety osoby, które próbują zmieniać rzeczywistość, wypierając ze świadomości wszystkie złe zachowania kota, by nie dopuścić myśli o konieczności eutanazji. To, że ja wiem o ich defekcie, przekłada się na scedowanie na lekarza podjęcia decyzji. Mnie nie ma przy kolejnych wizytach, nie mam możliwości porównać stanu zdrowia, czy się ustabilizował na pewnym poziomie, czy się polepszył, czy też pogłębił w złą stronę. Mało jest ludzi, którzy potrafią zwierzę pożegnać w takim momencie, kiedy stan jest beznadziejny i ono jeszcze nie cierpi. To jest chyba moje najtrudniejsze zadanie, kiedy w momencie, gdy tylko zrodzi się podejrzenie, że następuje taka okoliczność, muszę natychmiast przejąć kontrolę. Intuicja, czytanie wizyt, konsultacja z prowadzącym weterynarzem oraz znajomość charakteru wolontariusza sprawia, że staram zawsze stanąć nie po stronie opiekuna, a zwierzęcia. Mam świadomość, że wywołuję swoim postępowaniem złość, agresję, negację, ale przyjmuję te emocje wiedząc, że ucieczka od szczerej rozmowy o stanie faktycznym zwierzęcia potwierdza całkowicie moje podejrzenia i domysły. Rozumiem sprzeciw przeciwko rozwiązaniom ostatecznym, ale to my jesteśmy podobno homo sapiens i to naszym obowiązkiem jest działanie w kierunku pomocy, a nie dręczenia. Domy tymczasowe prowadzące opiekę nad trudnymi, schorowanymi kotami, muszą się charakteryzować przede wszystkim rozsądkiem. Nie może mieć miejsca sytuacja, że kot cierpi, choroba się pogłębia, a egzystuje tylko w oparciu o kroplówki. Rozpatrując czas wspólnego życia z kotem, troskę o niego i pokłady uczuć oraz emocji, jakie obie istoty codziennie sobie przekazują, przypominam o jednym najważniejszym, często pomijanym aspekcie, a mianowicie zaufaniu.
Zwierzę nam ufa bezgranicznie, bezwarunkowo i kiedy cierpi, bo opiekun nie umie dostrzec, że już dawno przekroczona została granica bólu, nie rozumie, dlaczego osoba kojarząca się zawsze pozytywnie, teraz świadomie skazuje go na dyskomfort życia cierpieniu, nie patrzy mu w oczy, tylko ucieka wzrokiem. My, opiekunowie, nie możemy tak się zachowywać! Kiedy nachodzi ta krytyczna chwila, do nas należy najważniejsza zawsze decyzja. To nie jest rozważanie, czy zjeść słodką bułkę czy skusić się na lukrowanego pączka! Kiedy przychodzi godzina zero, naszym zachowaniem powinna kierować odwaga, a nie ucieczka od odpowiedzialności i zaklinanie rzeczywistości. Zamykam te domy, w których nie jestem pewna, że opiekun nie potrafi z różnych przyczyn dokonać oczywistych wyborów. Diagnostyka nie jest prowadzona dla zabawy. Pomaga ocenić zdrowie i ustalić rokowanie.
Zadaniem szefowej jest również analiza kosztów. Ten artykuł ma na celu pokazać raz jeszcze, jak trudne przede wszystkim przede mną stają cele. Inaczej generuje się nawet dość solidny budżet na pokrycie operacji chirurgicznej w przypadku młodego rokującego życie w zdrowiu kota, a kompletnie inaczej traktuje się koszty, mówiąc brutalnie, na utrzymanie przy życiu zwierzaka, permanentnie trwającego w bólu. Cienka granica między opieką a znęcaniem, dla niektórych jest trudna do uchwycenia. Tak mam od zawsze. Podejmuję temat, pozornie mi daleki i kiedy zaczynam się zagłębiać, okazuje się, że po raz kolejny moje zainteresowanie przekłada się na ratowanie mruczka.
To, że mam tysiące spraw i zadań na głowie, nie zwalnia mnie z obowiązku troski o te, które to ja przyjęłam. Pozornie nie kontrolując, mam niezbędne dla mnie informacje, żeby w porę wkroczyć do akcji.
Tytuł reportażu pokazuje, jak skomplikowane jest działanie, związane z żywym stworzeniem. Statut to tylko suche zapisy, w życiu targają nami uczucia, które powinny być zawsze zgodne z tym, co deklarowaliśmy, kiedy powstawała Kocia Mama. Modyfikacji, modernizacji, nowelizacji dokonujemy w wielu fundacyjnych przestrzeniach. Idziemy z duchem czasu, wprowadzamy nowe rozwiązania usprawniające wolontariat, ale w przypadku zwierzaków nie pozwolę na żadne odstępstwa. Małe oseski nadal karmimy butelką, a dorosłe, chore nie mogą cierpieć. Wybory zawsze są trudne. Brnąc w kłopotliwe sytuacje, nie kupujemy czasu dla zwierzaka, tylko pokazujemy innym własną słabość, a taka cecha na nic dobrego się nie przekłada. Pracuję z ludźmi od ponad 25 lat. Nie muszę widzieć drugiej osoby, by wiedzieć, kiedy mija się z prawdą, kluczy, nie udzielając odpowiedzi wprost. Umiem pytać i słuchać, to także ogromna pomoc i zaleta w ustalaniu stanu faktycznego.
Jest jeszcze jeden aspekt, związany z finansami. Fundacja pracuje w oparciu o pomoc darczyńców czyli darowiznę. Jedną z form są wpłaty na cele, na konto czy zakupy na bazarku. Pisząc aukcję pomocową zawsze informuję sympatyków o stanie zdrowia kota zgodnie ze stanem faktycznym. To ich ocena szansy powodzenia podjętej próby przekłada się na ilość wpłacających, czyli tych, którzy uznają, że kot w tych okolicznościach jest w stanie zawalczyć. Iwonka niejedną aukcję zawiązała, a ja nie zliczę, ile ich przez 16 lat napisałam. Analizując skrajnie trudne przypadki operacyjne, złamania kostne, uszkodzenia lokomocyjne, czy świadome zaniedbania, przekładające się na chorobę, zawsze nawet duże cele ładnie się spinają. Ludzie wpłacają swoje pieniądze wyłącznie na przypadki rokujące, to także jest sugestia wyraźna, jakich decyzji nie aprobują, nie pochwalają, nie akceptują. Dedykuję te słowa wszystkim, którzy mówią, że trudno im się z kotem rozstać. Proponuję odłożyć swoje ego na bok, a skupić się na dręczonej istocie.