Temat powraca jak bumerang, nawet jeśli bardzo bym chciała nie da się przejść obojętnie, nie uda się ten proces, ponieważ temat moich codziennych dyżurów fundacyjnych, nadal jest kalejdoskopem ludzkich dziwacznych pomysłów i oczekiwań. Odkąd zastąpiłam wolontariuszki w pracy na pocztach i przejęłam tradycyjny interwencyjny dyżur, nastąpił spokój komunikacyjny zarówno na linii klinika – dom tymczasowy – szefowa.
Dość szybko wyeliminowałam wszystkie próby matactwa, kłamstwa, oszustwa. Tak, nie pomyliłam się, opiekunowie mając świadomość, że po drugiej stronie rozmówca jest ufny jak niemowlak, pozbawiony podejrzeń i łyka każdą historyjkę bez analizy sytuacji, opowiadali cuda niestworzone, by tylko ugrać przyjęcie kotów. Pakowali bez żenady, dorosłe bardzo nawet 10-letnie jako młode kociaki, dzikie, nauczone polowania i bezwarunkowej wolności jako małe milutkie nakolankowe. To, co miało mi zdjąć z pleców obowiązki dodatkowe, powodowało tylko bałagan, zdenerwowanie i zachodzenie w głowę jak z korzyścią dla wszystkich wybrnąć z sytuacji, w którą z dobrego serca Maryla pakowała się raz za razem.
Teraz jest cisza. Przyjmuję koty świadoma na co się porywam, przygotowując taki dom, który wykona pracę i szybko sobie z socjalizacją poradzi. Nie mam złości, kiedy osoby dzwonią o pomoc, taka bowiem jest rola tej fundacji, szukać najlepszych form pomocowych dla różnych kocich przypadków. Złości mnie kłamstwo i próba manipulacji, a kiedy ludzie sięgają po szantaż, dialog kończy się momentalnie.
Sumiennie dyżurując codziennie od poniedziałku do piątku, mam zapewnioną taką dozę atrakcji, że wcale nie muszę kupować biletów do kabaretu czy do teatru na komedię. Nie mam pojęcia, dlaczego ode mnie wymaga się więcej niż od przeciętnego człowieka. Pomijam już fakt, że dosłownie wszyscy są przekonani, iż jednocześnie prowadząc fundację wszystkie obowiązki wypełniam sama: piszę reportaże, zarządzam, wydaję sprzęt, opiekuję się kocimi rehabilantami, nadzoruję interwencje, ustalam zabiegi i na domiar z radością marzę by odłowić na zlecenie koty, a na akcję udam się z koszykiem osesków do karmienia, które zaopatrzę w tak zwanym międzyczasie.
Ludzie, mam czasem ochotę krzyknąć, wam jest zdecydowanie potrzebny kubeł zimnej wody w gratisie!
Nie da się latać jak z pęcherzem cały dzień, a po dniu, który wygląda jakbym brała udział w trudnym wyścigu, zamiast prawa do odpoczynku nawet o godzinie 22 mam trwać obowiązkowo przy telefonie. No nie!
Ustawiłam granicę i strzegę jej bardzo. Nie dam sobie wmówić, że powinnam jeszcze więcej robić. Kiedy wszyscy smacznie chrapią przekręcając się na drugi bok, ja od godziny piątej działam, bo tylko wtedy mam bezwarunkowy spokój.
Szanując innych, podobnego traktowania oczekuję.
Nie ma wyjątku, czy jest to osoba kompletnie mi obca czy znajoma.
Koty były, są i będą, a jak ja padnę, nikt nie pociągnie za mnie fundacji.
Dyżur generalnie sprowadza się do odbierania telefonów, jeśli w tym czasie wydaję sprzęt, zawsze grzecznie oddzwaniam, wie to każdy kto się ze mną kontaktował. Dla mnie nie ma interwencji niewygodnych, zbyt trudnych czy przekraczających możliwości pozytywnego rozwiązania. To strona zgłaszająca musi być konstruktywna i aktywna, jeśli o to proszę.
Ostatnio miałam okazję odbyć kilka humorystycznych rozmów, kilka przytoczę, bo są z cyklu: „Perełki chamstwa”. Zawsze, kiedy słyszę pytanie: „od czego są fundacje?”, natychmiast kończę rozmowę. Przyczyna prosta, to ja odbieram codziennie osobiście telefon, a nie e-maila, którego można zignorować, kiedy jest niewygodny. To ja, zamiast wolontariuszek odpisuję na trudne wiadomości i ten fakt obie osoby nadzorujące typowe sprawy w każdej chwili mogą potwierdzić. Tu się faktycznie pracuje, a nie robi ściemę, powiem używając terminologii młodzieży.
Moment po rozłączeniu otrzymałam sms: „Szkoda, że się pani rozłączyła… Czy jak oswoję te koty, pomoże pani je wydać?”.
Odpisałam zgodnie z przekonaniem: „Wolałam zakończyć, zanim padłoby słowo, które uniemożliwiłoby dalszą współpracę, pomogę oczywiście, proszę działać, w kontakcie!”.
Szkoda, naprawdę jest mi szalenie przykro, że dorosłe osoby muszę tak traktować, ale czasem nie ma lepszej opcji jak zimny prysznic. Tyle razy tłumaczyłam, że skoro się zagapili bawiąc poniekąd żywymi istotami patrząc jak małe rozkoszne smarki umilają im codzienność, niech nie oczekują czy wręcz żądają, że fundacja radośnie dzikie 4 miesięczne zacznie oswajać. Komunikaty Ania podaje na fanpejdżu. W czasie gorącym, czyli wiosna- jesień, nieustannie przypomina nie tylko o procedurze adopcyjnej, ale i o obowiązujących etapach, kiedy mamy pod opieką środowiskowe mioty.
Zawsze apogeum nadchodzi chwilkę przed zimą. Gdybym była mniej asertywna, domy tymczasowe pękałyby w szwach od dzikich nierokujących adopcji kotów. Na szczęście zdrowego rozsądku mi nie brakuje, a umiejętność konwersacji nawet z wyjątkowo trudnym osobnikiem pozwala na przeforsowanie rozwiązania najkorzystniejszego dla wszystkich, z kotami oczywiście w priorytecie. Rozumiem miłość, ale nie rozumiem głupoty. Przecież zgłaszający się na adopcję, oczekuje nie dość, że ślicznego zdrowego kociaczka, to na domiar łagodnego. Każdy, kto chce udomowić dzikusa, sam się zgłasza po klatkę łapkę i wykonuje pracę. Posty adopcyjne prezentowanych kotów przez różne zarówno organizacje jak i osoby prywatne, dotyczą z reguły tylko tych kontaktowych, dlaczego zatem karmiciele oczekują, iż ja się nagle przebranżowię? O ile nie trafiam na bezkompromisowy upór, zawsze staram się wybrać optymalne rozwiązanie. Kolejny kwiatek, to ludzie bardzo mocno starający się uwierzytelnić siebie i zamiast przekazać prostą informację o problemie zaczynają mi wyłuszczać towarzyskie koneksje. Wtedy rozmowa wygląda mniej więcej tak:
-Dzwonię, bo miałam kontaktować się o 18, a tymczasem telefon zajęty nieustannie – wyrzut zdecydowany słyszę w głosie – skierowała mnie pani zajmująca się pieskami – tu pada imię kompletnie nieznanej mi dziewczyny- ona ma koleżankę, u której leczy zęby, a ta z kolei pracuje w gabinecie, w którym i pani też odwiedza!
Nie sposób było przebić się przez ten słowotok. Musiałam wysłuchać! Ale najważniejsze było przede mną, bo zaraz tuż po nabraniu oddechu, pani wyrecytowała listę kotów do przyjęcia i zalecenia jak się nimi zaopiekować. Nie dość, że interwencja spoza terenu miasta, to pani oburzyła się na klasyczne zapytanie o wsparcie. Przecież oświeciła mnie w temacie powiązania kumoterskiego, a ja wredna baba dopytuję się o pieniądze. Normlanie koniec świata!
Ale jak zwykle dla równowagi są i pozytywne odruchy przez co natychmiast staje się pomocna i kreatywna. Dziewczyna ze Stoków zgłosiła do adopcji dwa kocie podlotki, oswojone jako tako. Problem w tym przypadku dotyczył domu tymczasowego. Zdjęcia przemówiły na korzyść mruczków, więc wyznaczyłam klinikę, żeby kocięta przejrzeć oraz dom tymczasowy. Nikt się nie krzywił, że ma zapewnić transport, krok po kroku razem zadbaliśmy o przyszłość środowiskowych. Szybko, sprawnie, prosto do celu, razem zgodnie z dobrym wynikiem, bez zbędnego ględzenia po drodze i szukania atrakcji przy okazji. Dziękuje za taką postawę!