Jest taki czas każdego roku, kiedy zbieramy koty przed zimą. Małe, duże, chore i zdrowe, ale generalnie te raczej oswojone. Dzikim stawiamy budki, obligujemy opiekunów do monitorowania zdrowia, staramy się sprawić, by i kotom środowiskowym zima niezbyt doskwierała. Każdego roku wprowadzam delikatne zmiany, które sprawiają, że kociarze jeszcze bardziej ufają Fundacji. Twardo stąpam po ziemi, mimo ogromnej miłości do kotów i walki o ich prawo do godnego życia, nie zatracam zdrowego rozsądku. Tym sposobem zawsze wybieram opcję najlepszą dla futer.
Z niepokojem obserwuję nonszalanckie podejście do niezawisłości naszych braci mniejszych. Pseudokociarze uzurpują sobie prawo do decydowania za swego podopiecznego, jakby faktycznie wiedzieli, jak modelować idealne życie swojego zwierzaka, bez pardonu pomijając i ignorując wszelkie sygnały przez niego wysyłane. Na szczęście znam kilka temperamentnych kotów po powrocie z adopcji, która wydawała się być z cyklu „rewelacyjna i wymarzona”.
Umowa adopcyjna zobowiązuje do oddania kota do Kociej Mamy. Jest to klauzula chroniąca obie strony, zarówno opiekuna, ale przede wszystkim zwierzaka.
Wydaję koty od ponad 30 lat. Przyznam otwarcie, że moje podejście do tego tematu zmieniło się w tym czasie diametralnie. Ogromny wpływ miało, rzecz jasna, kilka czynników, a mianowicie: poznanie natury kotów, zmiana obyczajowości i moje prywatne, czynione przez lata, spostrzeżenia. Nauczyłam się prawidłowo odczytywać reakcje kota. Zrozumiałam, że on więcej widzi, czuje i rozumie niż my, ludzie. Jego instynkt szybciej wyłapuje nawet maleńkie, aczkolwiek niepokojące, impulsy.
Zawsze mówię o kocie prawdę, uznając, że skoro mają iść przez kilkanaście lat razem, obie strony ten związek powinny traktować równie odpowiedzialnie.
Ale bywa i tak, jak w niedawnym przypadku, że do nowej opiekunki nie miałam żadnych zastrzeżeń, wydawała się miła, bardzo wykształcona, spokojna, mieszkająca sama. Przybyła na spotkanie z kontenerem, przekazała wsparcie. Jednak po trzech dniach od adopcji nalegała dość mocno, by kotkę przekazać do Fundacji. Zapytana o powód, odrzekła z rozbrajającą szczerością: „Ona za głośno mruczy, wie pani, nie mogę się wyspać!” Opadły mi ręce! Są jednak i tacy, którzy po roku, po dwóch, wracają ze słowami: „Pani Izo, jesteśmy gotowe na drugiego kota, ale chcemy od pani, bo co do joty się sprawdziło każde słowo wypowiedziane podczas adopcji. Faktycznie takiej gapy i niezdary to ja u nikogo nie widziałam! Nie umie chodzić po schodach i potrafi fajtłapa spaść z drapaka i rzeczywiście ludzi kocha do bólu, od pierwszego dnia łóżko zaanektował!” Wróciły po latach i teraz mieszkają z dwoma czarnymi.
Inny przykład, też budujący, to ten, kiedy pani zadzwoniła po kolorową kotkę. Powiedziała, że dzieci są już w takim wieku, że powinny mieć swoje zwierzaczki, by się uczyć troski o innych i, co najważniejsze, odpowiedzialności. W trakcie rozmowy wyszło, że w domu jest starsza, dorosła, kilkuletnia kotka, spokojna, spolegliwa i pani ma zamiar oprócz mojej wprowadzić jeszcze jedną taką około 4-miesięczną. Szybko połączyłam kropki i niestety panią zaskoczyła moja reakcja. Poprosiłam, aby szukała kotki w innej organizacji. Była mocno zaskoczona, twierdziła, że koleżanka rekomendowała jej Kocią Mamę. „Tym bardziej muszę dbać o renomę. Już wyjaśniam, dlaczego pomysł nie jest do końca trafiony. Idea i przesłanie świetne! Pochwalam decyzję, tylko jest jedno maleńkie „ale”. Dwóm kotkom, ale z jednego miotu bądź się znającym, łatwiej razem wejść w nową przestrzeń, poznać nowe istoty i środowisko.” „Nawet nie pomyślałam w ten sposób.” – ucieszyła mnie reakcja – „No faktycznie ma pani rację! Razem im będzie łatwiej, będą czuły się bezpiecznie i będą bardziej odważne, tym bardziej, że są to maleństwa wykarmione butelką.” Cieszę się, że pani ze zrozumieniem przyjęła moje rady i następnego dnia wspólnie pojechały do nowego domu dwie maleńkie kotki od Maryli.
Od zawsze pada w moim kierunku pytanie: „a czy szefowa też musi paprać się w kuwetach? Czy przy takim napiętym grafiku musisz sobie dokładać kolejnych zadań?” Otóż odpowiadam niezmiennie: są obowiązki i zadania, które wykonają wolontariuszki, ale są i takie, które leżą wyłącznie w mojej gestii, a do nich właśnie należy opieka nad kociakami i edukacja przy okazji każdej adopcji. Dlatego bardzo często, szczególnie kiedy nowe wolontariuszki stają do pracy jako domy tymczasowe, jako kontakt w sprawie adopcji podany jest mój numer telefonu. Po tylu latach pracy umiem zadać pytania, które dla początkujących są kłopotem.
Teraz u mnie w salonie biega piątka rozkosznych mruczących łobuziaków. Jak to Ania ładnie ujęła, po kwarantannie i sprawdzeniu, czy korzystają bezbłędnie z kuwety, opuściły łazienkę, stając się kotami salonowymi. Nie muszę nikomu opowiadać, ile mają radości, kiedy mogą pędzić po domu, urządzając dzikie gonitwy. Pierwszy dzień zawsze jest najtrudniejszy, muszą bowiem rozładować skumulowaną energię. Każdy kolejny dzień jest łatwiejszy, bo wchodzą w rutynowy cykl dnia: karmienie, zabawa, sjesta. Ja, przy okazji, gromadzę informację dla nowych opiekunów, czyli uważnie obserwuję kocie charaktery, temperament, sympatie między nimi, bo adopcje w duecie są bardzo częste.
Na koniec powiem rzecz dla niektórych przykrą. Nie można być ekspertem w kociej dziedzinie, kiedy się ma z tymi zwierzakami kontakt tylko sporadycznie, dlatego nadal będę głucha na wszelkie uwagi i puszczała je mimo uszu, bo tylko żyjąc sobie z kotami, mogę im dobrze służyć!