Kilka dość istotnych wyjaśnień należy się zacnemu gronu darczyńców, którzy z oddaniem sekundują naszym interwencjom i wspierają w trybie stałym lub okazjonalnym. Rozumiem, że inne niż rutynowe i powszechnie utarte zasady, które normują naszą pracę, wzbudzają zdziwienie czy zaskoczenie, jednakże nie wynikają one ze złej woli, bardziej dyktowane są gospodarskim podejściem do tematu pieniędzy społecznych. Zamieszanie ostatnich dni wyraźnie dokumentuje, jaką rolę odgrywa w Kociej Mamie budżet i jakie mamy priorytety.
Adopcje wirtualne polegają na objęciu stałym patronatem wybranego przez siebie kota. Kwotę ustala sam darczyńca dobrowolnie i przeważnie informuje nas o tym fakcie w wiadomości na skrzynkę fundacyjną czy tę na portalu społecznościowym. Dość częstą opcją jest także zgłoszenie decyzji telefonicznie.
Prowadząc fundację oczywiście monitoruję budżet, jest to rola przypisana mi od zawsze.
Polityka jest zawsze taka sama, każdy wydatek nieważne jakiej wielkości uzgadniany jest ze mną, nie ma od tej zasady żadnego odstępstwa. Filozofia przyświeca mi dość specyficzna, a mianowicie bardziej skupiam się na wydatkach niż przychodach. O ile z uwagą lustruję każdy opis faktury z klinki, o tyle stan globalny konta poznaję raz w miesiącu, kiedy otrzymuję miesięczny wydruk z banku. Zawsze mam w głowie kwotę ostateczną na kocie i wtedy mam świadomość na jakie interwencje mogę wyrazić zgodę. Odpowiedzialność za kondycję finansową jest ogromna, ponieważ wypłacalność przekłada się na wiarygodność. Nikt dłużnika nie traktuje poważnie w rozmowie, a jego wymagania tylko go ośmieszają.
Kilka dni temu pani Magdalena zadała Iwonce kłopotliwe pytanie, dlaczego nie figuruje w adopcjach wirtualnych jako opiekunka Freda. Zasadą jest przypisanie imienia darczyńcy do zdjęcia kota, a w tym przypadku mija kilka miesięcy systematycznych wpłat, a fundacja milczy jak zaklęta.
Iwonka wysłuchała i informację dalej przekazała.
Zana jest moja fantastyczna przypadłość mylenia numerów telefonów i adresów, do tego spędzam sen z powiek informatykowi, który dość systematycznie musi odblokowywać konto, bo zawsze coś tam naklikam. Doszło już do tego, że posiadam prywatny numer do pana Mikołaja.
Konto odwiedzam rzadko, przeważnie dwa razy w miesiącu, kiedy opłacam faktury związane z działalnością. Nie mam ani czasu, ani żadnej przyjemności, by wnikliwie śledzić kto, ile pieniędzy przekazał. Bardziej skupiam się na skarbonkach, na celach, które zakłada Iwonka, bo jest to dla mnie istotne wsparcie na konkretne koty.
Stali darczyńcy są jak przyjaciele, nie oczekują nic w zamian, a radość czerpią z samego faktu dołożenia swojej cegiełki do wspólnego worka. Opisują oczywiście swoje przelewy, w tytule zaznaczając na co mam przeznaczyć. Przeważnie jest to karma specjalistyczna albo środki pielęgnacyjne. Im się nie wystawia laurki, bo jeszcze nie wymyśliłam metody, jakby to zgrabnie zrobić.
Opiekunowie wirtualni to inna bajka i w tej przestrzeni nie powinno być żadnych kolizji. Nie powinno, a życie pokazuje, że mimo dobrych chęci inaczej czasem bywa.
Nie mam pojęcia, dlaczego nie wychwyciłam tych wpłat. Bardzo serdecznie za to zaniedbanie przepraszam. Każde zdarzenie jest dla mnie nauczką i zawsze wyciągam nasuwające się wnioski.
Odtąd oprócz lektury opisów wizyt, z uwagą będę przeglądać miesięczne wpłaty od pomagaczy, żeby uniknąć delikatnych i niepotrzebnych dla obu stron sytuacji. Cieszę się, że padło zapytanie, w przeciwnym razie nadal trwałabym w przykrej dla wszystkich nieświadomości. Z przyjemnością naniesiemy stosowną korektę i tym sposobem będę miała czyste i spokojne sumienie. Dziękuję za przypomnienie!