Na pewne okoliczności nie mamy wpływu. Nieszczęścia, wypadki czy tragedie mogą nieoczekiwanie dotknąć wszystkie istoty zamieszkujące naszą planetę. Nikt nie planuje dramatu, nie oczekuje najgorszego, ale jeśli już się dokona, szukamy wsparcia, pomocy, ratunku lub ukojenia.
Zawsze kontrowersje wzbudzały działania podejmowane w przypadku miotów kociąt osieroconych przez kotki, które odeszły za Tęczowy Most wskutek kolizji drogowej lub ataku agresywnego osobnika, i nie zawsze można je uznać za znęcanie się, lecz często wynikały one z naturalnych zachowań psów czy innych większych drapieżników. Koty zamieszkują praktycznie każdy zakątek naszego świata. Często ulegają wypadkom w swoim najbliższym otoczeniu. Wiem, że naganne jest rozmnażanie. Od ponad 25 lat prowadzę aktywną edukację w tym zakresie. Niestety, nie jesteśmy w stanie zmienić pewnych tendencji środowiskowych i mentalności, zwłaszcza wśród ludności wiejskiej. Rozumiem, że nie można wszystkich oceniać tą samą miarką. Świadoma jestem, że każda społeczność składa się z różnorodnych osób, które mogą być bardziej lub mniej empatyczne. Programy gminne dedykowane kotom i psom, pomagają rozwiązać problem nadmiernego rozmnażania. Od wielu lat proponowane są dwa warianty pomocowe: zwierzakom środowiskom oraz właścicielskim, przy czym ten pierwszy skierowany jest wyłącznie wobec dzikich kotów. Dzikie psy są ogromnym zagrożeniem, kiedy tworzą watahy, więc nawet pojedyncze osobniki błąkające się po okolicy są zabezpieczane przez odpowiednie służby mundurowe i trafiają do schroniska.
Koty bardzo rzadko atakują ludzi pierwsze. Generalnie jest to reakcja na zachowanie człowieka.
Każdej wiosny odbieram te same zgłoszenia – prośby o przyjęcie kociaków do karmienia. Zawsze jest taka sama wiadomość: kotka zginęła, maluszki trzeba zabrać, bo ich los raczej nikogo nie obchodzi. Są one zbyt małe, by mogły być przydatne w gospodarstwie, a czasu, by się jeszcze nimi zajmować nikt z domowników nie poświęci. Nadal panuje twarde prawo o przetrwaniu najsilniejszych osobników.
Nie znam szczegółów dotyczących poprzednich etapów, które poprzedziły przyjście opiekunki do mnie. Mam zbyt wiele zajęć, by marnować czas na dialogi, które nie przynoszą żadnych konstruktywnych rozwiązań. Czytam poczty, analizuję możliwości Fundacji w danej konkretnie zgłaszanej interwencji i jeśli uznam, że nas nie przerasta, podejmuję decyzję o ich przyjęciu. Nigdy nie zwlekam z udzieleniem odpowiedzi, niezależnie od tego, jak ona mogłaby być. To, że Kocia Mama w danym momencie nie ma możliwości sprawczej, nie oznacza, że wolno mi zignorować zapytanie. Odpowiedź Fundacji daje zgłaszającemu czytelną, wyraźną informację potrzebną na podjęcie dalszych działań. Jeśli Kocia Mama nie jest w stanie pomóc, puka do innych drzwi.
Chowanie głowy w piasek nigdy nie jest godnym pochwały zachowaniem.
Kiedy przeczytałam wiadomość o miocie niesamodzielnych kociąt osieroconych w wyniku kolizji lokomocyjnej w jakieś wsi nieopodal Płocka, poprosiłam o zdjęcia poglądowe, to także już odruch rutynowy.
Faktycznie, kolorowa gromadka około dwutygodniowych kociąt oczekuje na pomoc w zapewnieniu bezpiecznego miejsca, gdzie pod czujnym okiem mamki będą mogły rosnąć do wieku, w którym będą gotowe do adopcji.
To, że mamy dobre wyniki na tym dość specyficznym polu, wiedzą wszyscy. Nic dziwnego, że wszystkie lokalne organizacje, działające w miasteczkach satelitarnych Łodzi, kierowały szukających pomocy do Kociej Mamy. Pytanie tylko nasuwa się jedno: Jaką sobie wystawiają takim zachowaniem opinię?
Ale jak widać po zachowaniu, każdy inaczej postrzega troskę o renomę swojej organizacji.
Schemat typowy. Dwie wrażliwe kobiety z czego jedna w stanie błogosławionym, a więc empatia automatycznie jeszcze bardziej wyczulona, podjęły się opieki tymczasowej, ponieważ pewna lokalna organizacja zadeklarowała pomoc. Kiedy już maluszki zostały ze wsi zabrane, opiekunki zostały na lodzie, bowiem cofnięta została obietnica pomocy.
I jak zwykle w takiej sytuacji postanowiły szukać pomocy dalej. Kocią Mamę wskazali inni. Bardzo dziękuję za rekomendację. Wolę wstrzymać się od komentarza.
Miot jeszcze tego samego dnia przyjechał do Kociej Mamy, wsparli nas finansowo, umożliwiając zakup mleka dla kociąt. Mało kto ma świadomość, jakie są koszty związane z przygotowaniem maluszków do samodzielnego funkcjonowania. Okres oseskowy jest najkosztowniejszym, generalnie dlatego organizacje, by uniknąć wydatków, korzystają z możliwości eutanazji, tym bardziej, że prawo o ograniczaniu bezdomności zwierząt dopuszcza takie rozwiązanie. Nigdy nie pojmę, jak można wydać przyzwolenie na zabijanie w ustawie rozprawiającej o ochronie zwierząt! Niejeden paradoks można przytoczyć analizując pracę ludzi związanych z kocią branżą.
Maluszki zgodnie z obowiązującą tradycją zostały ochrzczone. Kocurki: Kokos, Banan i Daktyl, a koteczki: Poziomka i Malinka.
Koci żłobek u Ani zapełnił się nad wyraz szybko i to niestety kociakami przekazanymi nie z terenu miasta. Wszystkie przywiezione zostały z miejsc, w których lokalne organizacje albo milczały korzystając z odpoczynku podczas weekendu, albo zdecydowanie odmówiły.
Dlaczego więc Kocia Mama postąpiła wbrew ogólnie panującym zasadom i po raz kolejny przejęła nie swoje obowiązki?
Ponieważ wychodząc z założenia, że życie jest darem bezcennym, a my w naszej służbie nie możemy oczekiwać tylko na łatwe sytuacje. Walka o stabilizację małego organizmu trwa przez cały cykl pokonywania przez dzielnego małego wojownika kolejnych dni. To, że mamy umiejętności, wiedzę oraz wolę to tylko czynniki, które ewentualnie rokują sukces, ale jak mocna jest maleńka istotka, to zawsze jest jedna wielka niewiadoma.
Ania, kolejna osoba, tym razem opiekująca się fanpage’em, zgodnie z tradycją zamieściła informację o pojawieniu się na pokładzie kolejnych sierot.
I się zaczęło!
Nikt nie zapytał, w jaki sposób wesprzeć Fundację, czy pomóc w zakupie mleka, czy też przekazać podkłady bądź specjalistyczne jedzenie.
Pojawiły się zapytania adopcyjne! Oczom nie wierzyłam czytając. Fundacja wydaje kocięta stabilne, po odrobaczeniu, ocenie stanu zdrowia przez weterynarza.
To, że są osoby, które podobnie jak my, wykarmiły kiedyś z sukcesem znalezionego kociaka, nie oznacza, że Fundacja odważy się na świadome przekazanie maluszka na umowę.
Podejmując się roli mamki, oczywiście należy się szacunek i uznanie do woli, chęci, odwagi. Kiedy malec wyrasta potem na wielkiego kota jest powód do dumy i radości. Fundacja nie może jednak godzić się na podobne pomysły. Ryzyko śmierci związane z opieką nad niesamodzielnym miotem zawsze istnieje, dlatego do momentu stabilizacji to Fundacja zawsze musi podjąć się troski o nie. Nie wolno przerzucać konsekwencji na osoby zewnętrzne, bez względu na okoliczności.
Tęczowych Mostów nie da się przy takiej misji uniknąć, nawet jeśli rzutują na ogólną statystykę.
Przyjmując te maleństwa doskonale wiemy, jak różne mogą spaść na nas okoliczności, przypadki, sytuacje.
Działając w wybranej przez siebie przestrzeni, to my decydujemy, ile i jakiego rodzaju emocji i bodźców jesteśmy wstanie unieść. Nie wolno nam ich przerzucać, nawet kierując się dobrą wolą i intencją, na innych.
To, że ktoś wyrazi chęć podjąć się takiego wyzwania, cieszy. Ale konieczne jest, aby delikatnie zaznaczyć, jak jedna nieprzemyślana decyzja może wpłynąć na ogólny obraz organizacji i opinii społecznej, bez zrażania osób zaangażowanych.
W przypadku, kiedy nic złego w drodze do samodzielności nie zadzieje się, wszyscy są szczęśliwi i tryskają humorem. Jednak, kiedy scenariusz jest przykry, hipotezy i teorie nie zawsze będą dla nas łaskawe. W Kociej Mamie żłobki prowadzą kwalifikowane w tym temacie wolontariuszki. Ufając ich kompetencjom, odpowiedzialności i sumienności, w przypadku porażki, nie szukam winnego czy sprawcy, mam świadomość, że zadziało się nieuchronne. Osoba opiekująca się sporadycznie maluszkiem może zareagować na zgon rozmaicie, najczęściej szuka się winy u innych. Rozumiem takie reakcje, jednak chcąc ich uniknąć nigdy nie przekażę do adopcji kociątka, które należy karmić. Wolontariuszki także płaczą i cierpią strasznie za każdym razem, kiedy malec leci do grona kocich aniołków. Nie ma rutyny, obojętności, ale nie ma też zjawiska szukania na siłę odpowiedzialnego za takie zdarzenie. Liczę, że dość jasno wyjaśniłam, dlaczego należy spokojnie czekać, aż się pojawią posty adopcyjne.
Również właśnie faktu, że odważając się karmić oseski, tak naprawdę porywamy się z motyką na słońce, nie rezerwujemy żadnych maluszków. Nie chcemy budzić nadziei i marzeń o wspólnym życiu, eliminujemy ewentualne rozczarowanie, stres, unikamy pytań, na które nie znamy odpowiedzi.
Cieszy mnie zainteresowanie i reakcje kociarzy na wszystkie sytuacje towarzyszące naszej społecznej pracy. Żeby rozwiać niejasności, z troski o przejrzystość i klarowność decyzji, w podobnych przypadkach sięgnę po taką formę przekazu. Jest korzystna, ponieważ dociera do większej ilości odbiorców, przez co nasza codzienność staje się wszystkim bardziej zrozumiała i czytelna. Przyjmując zadania, na które inne organizacje nie decydują się, moim obowiązkiem jest nakreślenie okoliczności oraz czynników, które, składając się na całość, wpływają na wynik.