Bezdomność jest przykra dla każdego w takim samym stopniu. Bywa, że człowiek decyduje się na nią z wyboru, sam siebie ekskuzując poza nawias funkcjonującego środowiska. Zwierzęta tracą stałe domy w wyniku śmierci jedynego opiekuna lub czynu niegodnego, dokonanego przez niby ludzkiego przyjaciela.
Historia Rysia, Cornish Rexa, rozpoczyna się od dyżuru Natalii. Mamy świadomość, jakie nałożyła na siebie zadania, a wynikają poniekąd z rodzaju wykonywanej pracy. Wszystko u nas się miesza, przenika, współgra. Odetchnęłam z ulgą od czasu, kiedy to małe oseski przekazywane są do Fundacji jawne, na dokument stanowiący dowód podjętej interwencji. Nie lubię sytuacji w stylu „spod lady” szczególnie, kiedy dotyczy to współpracy, która powinna być jasna, przejrzysta i czytelna. Konsekwencja, upór i działanie w celu legalizacji misji, która faktycznie łączy pracujące w Fundacji i Patrolu wolontariuszki, wreszcie zakończyła się owocnie. Teraz mamy czystą, klarowną sytuację.
Dyżurny odbiera zgłoszenie i w naszej gestii pozostaje decyzja, czy kot jedzie do schroniska czy przejmuje delikwenta Kocia Mama. Protokół nie dotyczy wyłącznie maleńkich kocich dzieci, zabieramy także podlotki, kiedy zachodzi konieczność kosztownej operacji kostnej czy wprowadzenia terapii, na którą nie ma budżetu w schronisku miejskim.
Nie jest to dla mnie kłopot, ponieważ i tak generalnie do nas trafiają kociaki miejskie.
Tego dnia dyżur miała, jak już wspomniałam, Natalia. Nie miała serca oddać do schroniska starego, błąkającego się po ulicy, przemarzniętego Cornish Rexa. Nikt nie będzie w tym nawale obowiązków zajmował się, szczególnie rasowym i dość wymagającym, kotem. Otulony, zabezpieczony, pojechał do jej domu.
Kilka dni spał, regenerował nerwy.
Kot był zabezpieczony, wszyscy wyrazili zgodę, by zatroszczył się o niego fundacyjny dom tymczasowy.
Intuicja, przeczucie czy szepty z tyłu głowy, każdy dowolnie może sobie wybrać stosowne określenie. Kiedy pracuje się tyle lat w tej branży, pewne zdarzenia, sytuacje czy okoliczności, które dla innych są typowe, u nas zapalają czerwone ostrzegawcze światełko. Cornish Rex nie wędruje sobie ot tak bez powodu po ulicach miasta. Był powód, przyczyna, że nagle stał się niewygodnym. Dociekliwość pozwala poznać każdą prawdę. Wolontariuszka dotarła do opiekunki, która z premedytacją pozbyła się kota z domu. Czy chcemy ją hejtować? Stawiać pod pręgierz? Obrzucać błotem? W żadnym wypadku, ponieważ my kociarze nie możemy oczekiwać od przeciętnego człowieka empatii w takiej skali, jaką my mamy.
Rysiu jest pod opieką Kociej Mamy, badania pokazały, że jak na swój wiek, jest całkiem w niezłej formie, ale mając ponad 21 lat, jest mniej aktywny, generalnie je i śpi, a czynności fizjologiczne załatwia niestety na trawniku. Nie umie albo zapomniał, jak korzysta się z kuwety. Nie jest to problem, ponieważ kilka razy w ciągu dnia, Natalia wystawia kota jak maleńkiego psa, którego uczy się dopiero czystości. Mówimy, że starzy ludzie dziecinnieją i tak samo dokładnie jest z kotami. Z upływem wieku, niby z pozoru funkcjonują normalnie, zapominają o podstawowych czynnościach, takich jak korzystanie z kuwety lub konieczność regularnego mycia się. Te czynności przejmuje i wykonuje za kota jego opiekun.
Dlaczego kot stracił dom, mimo iż jest rasowy i grzeczny? Bo dom nie sądził, że będzie aż tak długowieczny i nadejdzie pora, że zacznie sprawiać kłopoty.
Resztę szczegółów przemilczę, ponieważ działamy, by pomóc, a nie tracić energię na wbijanie opiekuna w ziemię.
Jak wspomniałam ma 21 lat. Jest kocim Matuzalemem. Będzie pod opieką fundacji do końca swoich dni, to już postanowione. Jest grzeczny, nie sprawia kłopotu, nie zaczepia innych mruczących, z uwagi na wiek, ma wszystko w nosie, a ochotę na kocie harce ma już ewidentnie za sobą.
O co prosimy? O pomoc w ewentualnym leczeniu. Nie wiemy, kiedy nadejdzie pora na wprowadzenie wspomagającego leczenia. Na liście oprócz badań geriatrycznych widnieje badanie moczu i kału, USG serca, ocena stanu nerek, ewentualna wizyta u kardiologa, neurologa i okulisty. Zostać w schronisku ten kot nie może, byłby to dla niego dramatyczny sposób spędzenia reszty życia.
Nie jest to pierwsze zwierzę przyjęte świadomie i z wiedzą, że za decyzją idą koszty. Jednak czasem inaczej nie można się zachować, sumienie, serce, empatia nie pozwalają. Skoro już raz ktoś kota zawiódł, my nie możemy być następne w kolejce.
Słów Natalii nie zapomnę: „On mi się patrzył w oczy i pytał, dlaczego się mnie pozbyli?!”.
Od tylu lat pokazuję, tłumaczę, daję rzetelne przykłady i dowody, że zawsze znajdę wyjście i dobre rozwiązanie. Niemniej jednak, zdarzają się sytuacje, które wykraczają poza moją kontrolę.
To, że góry dla nich przenosimy nie oznacza, że brakuje nam dystansu, rozumu i rozsądku.
Opowiedziałam historię kota, by jeszcze raz uczulić, powtórzyć, zapewnić. Nie bójcie się rozmawiać z nami, kiedy stajecie w obliczu sytuacji, która was przytłacza i przerasta. Nie musicie sami wymyślać rozwiązań, nie zawsze są one z cyklu tych dobrych. Dla własnego spokojnego sumienia, żeby nie chować ze wstydu głowy przed tymi wszystkimi, którzy wcześniej czy później zadadzą to trudne pytanie: „Gdzie jest ten bajkowy przepiękny kot?”. Zgłaszajcie, mówcie, dzielcie się zmartwieniem.
My też mieszkamy z bardzo leciwymi kotami. Moja Zośka ma już 24 lata, a mimo to jak torpeda po obejściu lata. Mamy wiedzę, doświadczenie, pomożemy wam z kocim przyjacielem godnie przez ten trudny czas przejść.