Ten duet znała cała okolica. Dwaj przyjaciele – Starszy Pan i jego też mocno już zaawansowany w wieku Kot. Byli nierozłączni. Rudzielec towarzyszył swemu Panu podczas spacerów, chodził nawet z Nim na zakupy do pobliskiego sklepu.
Pewnego dnia Pan zniknął… Kot został sam, nie rozumiał dlaczego ktoś inny zajął miejsca ukochanego Opiekuna i wygonił Go z podwórka. Często, kiedy wracał z kociego marcowania, szedł po swego Pana do sklepu. Tam obok pawilonu na ławeczce siadywał On z innymi i snuł rozmaite opowieści. Był w wieku, gdy czas płynie innym trybem i nikt już w popłochu nie liczy uciekających dni i godzin.
Na próżno Kot czekał pod sklepem, Pan nie wracał.
Mijały dni. Ktoś na moment wzruszony kocim losem rzucił kawałek wędliny, sera albo ryby.
Pewnego dnia do sklepu przyjechali Oni.
Od lat znani mi kociarze, nie raz przygarniali te, które w wiejskiej rzeczywistości mają trudniej: bite, kłute widłami, maltretowane, z odciętymi ogonami albo te, do których strzelano ćwicząc celność…
Teraz nie mogło skończyć się inaczej. Gdy zobaczyli poranionego kota, poznali kocią opowieść, zapakowali mruczącą sierotę do auta mówiąc:
– Kocie, 10 lat to nie dramat, damy Ci dom, masz jeszcze kupę lat przed sobą, nie idź za swym Panem za Tęczowy Most.
Wieczorem usłyszałam pytanie:
– Izunia, czy Fundacja pomoże? Mamy kolejną kocią biedę, zdrowotnie trzeba postawić na nogi, z resztą sami damy radę!
Nie pytałam o szczegóły, mam świadomość, że ci ludzie bez przyczyny o pomoc nie proszą. Wyznaczyłam lecznicę na przyjęcie kota do leczenia. Kiedy tradycyjnie dostałam zdjęcia, jeszcze większy szacunek do nich wypełnił moje serce.
Łatwo kocha się zdrowego, młodego kota, taki zaniedbany, schorowany dziadek to istna bomba zegarowa, a jednak ani na moment się nie zawahali, ratowali bo taka była potrzeba chwili.
Dzięki takim Sercom, dzięki ich odwadze i zaufaniu w skuteczną pomoc Fundacji, koty stare, kalekie, chore mają szansę na godne dożycie. Pełna uznania dla nich chylę czoła.