Miłe zaskoczenie czyli Kasia i Łukasz zebrali na swoim ślubie karmę dla podopiecznych Fundacji.Dziewięć długich tygodni trwania pod kloszem, który nałożyła na mnie Fundacja, pozwoliło na dokończenie zaległych spraw: projektów, porządków, decyzji. Najwięcej czasu poświęciłam nadzorowaniu prac toczących się przy postawieniu nowej strony.
Kolejny paradoks w moim życiu: niby jestem szefową kociej organizacji, a muszę non stop zgłębiać nową dla siebie wiedzę i to kompletnie inną niż profil prowadzonej działalności. Nie dane mi osiąść na laurach, nieustannie uczę się, poznaję potrzebne w danej chwili wiadomości.
Inni to mają fajnie, idą do pracy na etat, odbębnią 8 godzin, a potem mają czas dla siebie. A ja w wolontariacie od bladego świtu do nocy, bo takie są faktyczne efekty solidnej pracy.
W zależności od stopnia zmęczenia cieszy mnie ta sytuacja lub drażni, ale powiedzmy sobie wyraźnie: tak musi już być, bo skoro tyle udaje się zrobić dobrej roboty na rzecz kotów, to trzeba na posterunku trwać. Nie ja jedna mam zajęć po kokardy, a szefowa zawsze powinna być przykładem solidnej terminowej realizacji zadań.
Codziennie zerkam do fundacyjnej poczty. Nie podważam kompetencji dziewcząt, ale lubię trzymać rękę na pulsie, czasem coś podpowiedzieć. Kiedy przeczytałam informację o zebranej podczas ceremonii ślubnej karmie, zrobiło mi się miło. Dobro zawsze wraca – to hasło Moniki i Marty. Faktycznie! Dzięki jednej, starej, bardzo chorej kotce, którą leczyła Fundacja, bo nikt nie chciał inwestować w takiego kota, wydarzyło nam się tyle dobrych rzeczy!
Na taką opinię pracuje się lata. W Łodzi fama niesie, że jeśli nie chcesz uśpić ślepych miotów, to zgłoś się do Fundacji Kocia Mama, oni maluchy zabezpieczą. Jesteś bezradny, bo na swej drodze spotkałeś starego chorego kota? Nie martw się dziewczyny z Kociej Mamy z pewnością Wam pomogą.
I tak przez lata już trudno zliczyć ile nam się udało szczególnie tych najbezradniejszych uratować.
Kotka leczona w Zwierzętarni kilka lat temu, obecnie ma około 13 lat. Jak donosi jej opiekunka, jest w świetnej formie. Pamiętam sytuację i problem. Jak widać jej właściciele też mają dobrą pamięć i nadal są wdzięczni za okazaną pomoc. W szkole ich dziecka na Święta zbierane są prezenty pod choinkę dla naszych kotów.
Kiedy młodzi ludzie brali ślub i zdecydowali się prosić gości o kocią karmę zamiast kwiatów usłyszeli: wspomóżcie Kocią Mamę, tym dziewczynom warto pomóc! Przy okazji swojego święta pomyśleli o najbiedniejszych: dzieciach porzuconych przez rodziców, kotach bezdomnych, psach. Goście nie mieli przymusu, kogo obdarować, mogli postąpić zgodnie ze swoim sumieniem.
Mimo niedyspozycji umówiłam się z nimi na wizytę. Dostarczyli karmę ładnie zapakowaną, a od Fundacji, oczywiście zamiast tradycyjnych kwiatków, otrzymali przepiękne kocie rękodzieło.
Dużą radość wzbudził szydełkowy kominiarz podarowany na szczęście w ramach podziękowania za pomysł i serce.
Wreszcie zbieramy owoce naszej trudnej pracy. Żniwo empatii, wrażliwości, troski i szacunku dla tych, których los wymusił założenie Fundacji. Czasem zastanawiam się, jak potoczyło by się moje życie, gdyby Emilka z Bartkiem nie wparowali do pracowni, w której oswajałam bezdomne koty?
Gdyby Marta nie szukała u mnie ratunku dla kotów, które trute były na Widzewie, Ruda Iza nie znalazła wałęsającego się nieopodal łagodnego kota, a w domu już na kolejnego nie było ani zgody ani miejsca?
Te dziewczyny, moi znajomi, przyjaciele, weterynarze, artyści i dziennikarze są winni! Namówili mnie na Kocią Mamę!