Kilka tygodni temu przyszło mailem pytanie czy Fundacja przyjmie od Pary Młodej prezent. Jola i Michał zamiast tradycyjnych kwiatków prosić będą gości o datki na nasze bezdomne koty.
Uradowana podziękowałam za pomysł, wysłałam dziewczynie logo, by zamieściła na bilecikach i przygotowałam jak zwykle niebanalny prezent.
Na ślubie obecne miały być wolontariuszki i nasze pięknie wystrojone koty, dziękując gościom i nowożeńcom za serce i wsparcie.
Każda forma pomocy jest dobra. Kiedyś kilka lat temu panowała wręcz moda na takie piękne gesty przy okazji ślubu. Młodzi zbierali książki albo pomoce plastyczne dla dzieci z sierocińców, koneserzy prosili o interesującą książkę lub dobre wino, zwierzoluby w zależności od preferencji zbierali psią lub kocią karmę.
Dla każdej fundacji takie wydarzenie to jest ogromne wyróżnienie, pochwała działań, nagroda za codzienną pracę, podziękowanie za pełniony wolontariat. Osobiście byłam niepocieszona, bo Święta Wielkanocne to czas moich małych wakacji, do kompletu Renatka, która też ma bardzo społeczne koty, również w tym czasie ma zawsze plany wyjazdowe.
„Trudno jakoś to będzie” myślałam pakując fundacyjne naklejki i linijki. Zawsze rozdajemy gościom drobne prezenty jednocześnie będące formą promocji działań. Tu każdy ruch jest przemyślany, sztab graficzek i koordynatorek bacznie czuwa, by od strony marketingowo-informacyjnej każda aktywność była przemyślana. Musimy pamiętać, że skoro zaproszono fundację kocią, to można się domyślać, że w gronie gości są miłośnicy mruczków, i że na ślubie zjawiają się z rodzinami. Zatem oprócz ulotek z tradycyjnym 1 %, powinny w w koszyku być i te o edukacji i te o darmowych zabiegach, ale także ulotki kontaktowe na wypadek, gdyby opiekun szukał pomocy czy wsparcia w opiece nad stadem, któremu codziennie stawia miskę z karmą. Nie raz już miałam przyjemność spotkać na ślubie ludzi, których poznałam dzięki rutynowym dla fundacji działań. Pamiętajmy, Łódź wcale nie jest takim dużym miastem, ścieżki kociarzy często się krzyżują, a dla nas podstawą działania są interwencje, adopcje i edukacja, nie trudno zatem na siebie trafić.
Tym razem delegacja była mocna: prezesowa Marta, Emilka, Iza i Danuta.
Niedziela wielkanocna była zimna, pochmurna, deszcz przeganiał słońce, ślub planowany był na godzinnej mszy, a ksiądz wydał zakaz wprowadzenia zwierząt do kościoła. Pojechały zatem same. Trudno, są sytuacje, które nas ograniczają.
A mimo to było cudnie. Młodzi tacy piękni, przejęci, skupieni. Goście hojnie wrzucali datki do puszki, zastrzegając: na karmę, na leki, a może na zabawki… Były życzenia, rozmowy i oczywiście kocie opowieści. Odliczyło się nawet kilka osób, które adoptowało z fundacji koty.
Z przyjemnością oglądałam zdjęcia. Nasunęła się refleksja, nie żałuję ani jednej chwili mego życia, którą oddałam Kociej Mamie, warto było się szarpać przez te lata, tłumaczyć, pokazywać, uczyć, nawet pozwalać popełniać błędy, teraz zbieram żniwo… Nawet jak mnie obok nich nie ma, pracują tak, że duma rozpiera. Już minęła pora kiedy trzymałam je non stop za rączki, kiedy musiałam czuwać nad każdym działaniem, wreszcie dorosły, okrzepły, nabrały doświadczenia, teraz już jestem spokojna o los Kociej Mamy.