jeden typowy dzień urlopowy czyli z życia ludzi fkm

Wakacje, wyjazdy krótsze i dłuższe, urlopy planowane i te z cyklu „ ostatnia chwila”.
Szefowa musi być zawsze kreatywna, tak planować i programować zadania, by sytuacje w stylu gaszenie pożarów eliminować, usuwać kolizje, a co najważniejsze, pilnować administracyjnych terminów. Kiedy patrzymy na fundację, widzimy wolontariuszy, oni zawsze są najważniejsi. Tworzą społeczność domów tymczasowych, ekip kiermaszowych, zespołów edukacyjnych. Z boku wszystko wygląda zgrabnie, spina się fajnie, działa równomiernie, spokojnie, bez wzlotów, ale i dramatycznych opóźnień. Tylko żeby w takim stylu mogła działać organizacja, ja niestety nieustannie trzymam rękę na pulsie, by w porę reagować. Prawdę mówiąc, nie mam nigdy wolnego!

Zaplanować mogę tylko takie aktywności, które nie dotyczą ludzi i zwierząt, czyli wydanie wyprawek domom tymczasowym, przygotowanie klamotów na kiermasz, uzupełnienie zakupów czy kolejność przyjęcia kociaków. Reszta aspektów pracy jest płynna i z tendencją zmienną, w zależności od sytuacji. To, że obecnie w porównaniu do lat poprzednich, większy mam zasadniczo komfort podczas wyjazdu, jest wypadkową wypracowania stałych trybów działania, ale i postępowania. W zasadniczych dla każdego wolontariusza kwestiach, zdają sobie doskonale świadomość, jakie jest w danym przypadku moje zdanie, a co się z tym nierozerwalnie wiąże i decyzja, więc wiele kwestii dzieje się poza moją wiedzą.

Są jednak tematy, które ważne są dla całej Kociej Mamy, do nich mianowicie należą wszelkiego rodzaju sprawozdania. Tak się dziwnie dzieje, że organizacja działająca w trybie non profit, nie kwalifikująca się do żadnej pomocy z ramienia państwa, jest zmuszana do przeogromnej papierologii, dokumentującej społeczną pracę. Nie pomagają nam w żaden sposób finansowo, a wymuszają ponoszenie kosztów, wynikających z opieki prawnej i księgowej. Nie mogę liczyć, że wszyscy, którzy szanują i wspierają Kocią Mamę, będą dla nas wykonywać zadania bezkosztowo. Kolejny, nie pierwszy i nie ostatni paradoks, rygorystycznie regulujący aktywność, ale i będący niezwykle ważnym elementem, który wiąże się bezpośrednio z możliwością wykonywania wolontariatu. Każde, nawet najmniejsze uchybienie momentalnie przekłada się na wstrzymanie pozwolenia na funkcjonowanie.

Mnie jako szefową powinny interesować kocie interwencje, czyli aktywność typowo określona w statucie, który powstał, by wszyscy mieli świadomość zakresu funkcjonowania fundacji. Ponadto, ważnym elementem jest udostępnienie niezbędnych narzędzi i nie są to wyłącznie te, umożliwiające odławianie chorych zwierząt. Akcesoria do pracy bywają przeróżne, do nich również zaliczają się telefony, tablety, laptopy i półprodukty do wyrobu rękodzieła, które potem sprzedajemy, pozyskując w ten sposób budżet na leczenie.

Nikt, nawet z bliskiego nam grona, nie ma bladego pojęcia, ilu ludzi, ile pomysłów i ile energii przekuwa się i konsoliduje w celu, by inni mogli pokazywać Kocią Mamę jako wzór dobrze zorganizowanej i zarządzanej organizacji. Umiejętność korzystania z talentów wolontariuszy to jedna kwestia, jednak ważniejsze jest baczenie, by nikt z dziwnymi pomysłami nie zaburzył nam rodzinnej, serdecznej, przyjaznej atmosfery. Praca w dobrze dobranym zespole zawsze procentuje, warunkiem jest jednak otwartość relacyjna i zapewnienie komfortu, szczególnie emocjonalnego, czyli sprawienie, by każdy, dosłownie i w przenośni, czuł się ważnym elementem kociego zespołu. Tylko równowaga, szeroka pojęta i kategorycznie pilnowana, przekłada się na wyniki całej fundacji. To, co innym nadal się nie udaje, a mianowicie wynoszenie jednostek ponad innych, u nas w Kociej Mamie nigdy nie miało racji bytu. Nadanie określonych funkcji podnosi wymagania tylko w stosunku do danej osoby, skoro została w pewien sposób wybrana do danego zadania oznacza, że otrzymała pakiet zaufania, a tym samym jej obowiązki przekładają się na kondycję organizacji.

Od lat dzielę się wewnętrznym życiem Kociej Mamy z naszymi sympatykami. Postępuję konsekwentnie, opisując różne zdarzenia, te dobre, te złe, przykre, których na szczęście jest niewiele, te z rangi sukcesu. Po co to robię? Z prostej przyczyny, nasze życie przypomina pracowity ul, w którym nigdy nie zamiera życie, a tego przypadkowy widz niestety nie widzi. Maile fruwają od rana do wieczora. Koordynatorki mają pełne ręce roboty, potem siadają do działania ci od strony internetowej i na koniec rola ważna niesłychanie, a mianowicie aktywność wolontariuszek pracujących na portalach. Od ich wyczucia zależy, w jaki sposób zaprezentują poruszany temat, a że znają i odczytują moje intencje i emocje, do nich często należy ich tonowanie, mimo iż nie ingerują bezpośrednio w tekst.

Znają doskonale skalę mojej pobłażliwości, ale i rozmiar złości. Są punkty krytyczne, kiedy delikwent się zatraci w złych intencjach, niestety wtedy ma wątpliwą przyjemność poznać moje drugie, raczej mało przyjazne, oblicze.
I tak się toczy teraz nasze pracowanie. Leniwie, delikatnie, jednak czynnie. Bierzemy udział w kiermaszach, jak się trafi okazja, przyjmujemy zaproszenia na ważne wydarzenia, Emilka zaczyna pracę przy kalendarzach, Iza i Paula działają na Pchlim Targu, Iwona obdzwania darczyńców, Jola ogarnia Allegro.
Lato w żaden sposób nie przekłada się na marazm, zastój czy zawieszenie działania na kołku, jak czynią inni.
Ta fundacja żyje swoim życiem, tętni pomysłami, nieustannie idąc do przodu drobnymi kroczkami.