Rossmann to znana, duża, bogata firma. Wszystkim kojarzy się z produktami dostępnymi dla klienta o przeróżnym zasobie portfela. A jak ja ją identyfikuję? Otóż totalnie inaczej, bo jako wspaniałego, hojnego darczyńcę wspierającego Kocią Mamę od lat.
Nie pamiętam już, ile czasu się znamy, nie rejestruję od jakiego momentu mam sukcesywnie przekazywaną pomoc. Są pewne wypracowane reguły, a zasady normujące wspólne porozumienie są tak pozytywne i poprawne, że nigdy nie było najmniejszej kolizji czy zbędnego zamieszania.
Zaufanie to podstawa współpracy. Od samego początku budowałam pozytywną komunikację. Zawsze po odbiór stawiałam się wyposażona w fundacyjne kalendarze. Za pomoc należy być wdzięcznym, ja jestem i bardzo doceniam fakt, że nie trwam w tasiemcowych kolejkach, nie czekam godzinami pod rampą, wszystko przebiega sprawnie jak po sznurku, a hasło „Kocia Mama” wywołuje sympatyczny uśmiech. Znamy się przecież już taki szmat czasu. Kroki zawsze są takie same: „Pani idzie do szoferki, bo tu na rampie zawsze wieje, bo przecież z pani takie chucherko!”. Nie gniewam się o te poufałości, są miłe, wręcz oznakami troski! Nie postrzegają mnie jako wyniosłej pani prowadzącej fundację, a szaloną walczącą kociarę, od której wielu kolegów ma koty, albo ich znajomi czy ktoś z rodziny.
Poznajemy się, wymieniamy uśmiechy, dowcipkujemy. Nigdy nie zostawili nas samych bez pomocy przy przeładunku darów z palet na przyczepę czy auto. Zawsze wsparcie deklarują z chęcią. Nie ma w tym krzty wymuszenia a raczej autentyczna chęć pomocy.
Doceniają, akceptują, ale i komentują! Wam się należy! Jak się czyta te fora i narzekających, to momentalnie nasuwa się pytanie, dlaczego nie idą pani śladem, jak to się dzieje, że pani może a oni nie!
Cóż, milczę, uśmiecham się, zmieniam temat! Dlaczego? Bo zwyczajnie po ludzku tak jest dla mnie wygodniej. Jak ja ze swoim zacięciem do „rozkminiania”, mówiąc żargonem młodzieży, każdej sytuacji na czynniki pierwsze, zaczęłabym analizowanie pracy poszczególnych organizacji, oj nie byłyby dobre wyniki ostatecznie podsumowujące rezultaty.
Dlatego często puszczam mimo uszu, to co do mnie dociera.
Wierna słowom, że każdy ma swój cyrk i jego pilnuje, ja o swój zabiegam z całych sił. Koty opływają we frykasy, weterynarze nie mają brakiem funduszy związanych rąk. Sytuacja jest jasna, przejrzysta i klarowna. Kiedy zbyt mocno wchodzę nie w swoją sferę, jestem delikatnie z szacunkiem sprowadzana na ziemię.
I tym razem Rossmann był hojny! Sucha karma, w ilości bardzo fajnej, jakiś żwirek, troszkę puszek, znalazły się nawet zabawki.
Nie po raz pierwszy, nie ostatni wystawiam firmie laurkę. Wszystko, co było do przekazania, zawarłam w reportażach w latach poprzednich, teraz mogę tylko doprecyzować, że szalenie lubię tam się meldować. Cieszą mnie uśmiechy pracowników, ich sympatia, otwartość, zrozumienie. Te emocje znaczą o wiele więcej niż tysiące dziwnych słów, bo są szczere, prawdziwe, spontaniczne i autentyczne.