Jak zwykle o tej porze

To, że jestem niepoprawną pracoholiczką, wiedzą wszyscy. To, że jeżdżę na dłuższe wakacje z laptopem, także.

U nas, w Kociej Mamie, panujące zasady odbiegają totalnie od norm, według których działają inni.

Szefowa nie ma wolnego nigdy, bowiem działając w obszarze zwierząt, trzeba mieć świadomość, iż oprócz ludzi, którzy, rzecz oczywista, mają prawo do spokojnego odpoczynku, mnie na taki luksus nie stać, ponieważ zawsze, z uwagi na niecodzienne wypadki, muszę być dostępna. Tak się już dzieje, że rozbujana zadaniowo i projektowo fundacja nie będzie czekać na moje decyzje. Miesiące wakacyjne od zawsze są czasem, kiedy zaczynamy pracę nad kalendarzem.

To od samego początku Kociej Mamy jest zadaniem wyłącznie Emilki. Kilka razy, w ramach eksperymentu, pracowałyśmy w oparciu o powierzone zdjęcia. Wdzięczna jestem za te prezenty, jednak to Emilkowe kalendarze mają to „ coś” w sobie, co powoduje, że momentalnie smakujemy nasz kociomaminy klimat. Nie są banalne, łzawe, cukierkowe, jednak mają tę nieuchwytną iskrę w sobie. Coś , co sprawia, że zmieniając kolejne karty miesiąca, uśmiechamy się same do siebie.

Błędnie niektórzy sądzą, iż niekiedy dobrym posunięciem jest zmiana projektanta. Obie mamy przećwiczony perfekcyjnie scenariusz działania: wybieramy miejscówkę, modele i temat obu kalendarzy.

W tym roku było podobnie. Ustalenia przebiegły błyskawicznie. Koty mamy jak zwykle przepiękne, Agatka doprowadziła znajdy Ani z lasu do ładnego wyglądu. Rudasy były tak ubrudzone węglem, że Agata bardzo się martwiła czy je „dopierze”.

Moje kocięta zostały pod opieką Michała i zamieszkały w pracowni, by mogły sobie swobodnie buszować. Nie miałam serca oddać wyniunianych przez doktor Annę kociaków do klatki, tym bardziej, iż perfekcyjnie korzystają z kuwety i najgorszy czas karmienia butelką mamy już za sobą.

Skoro Michał, oprócz nadzoru nad moją piątką kocich przyjaciół, które są raczej wymagające, bo każdemu trzeba podawać jakieś leki i kilku, które zaglądają na kocią stołówkę, sam się zadeklarował z pomocą nad smarkami, mogłam spokojnie urlopować, ponieważ on się w sumie wychował z kotami, kocha je, rozumie i umie obserwować.

Tym razem skorzystałyśmy z plenerów mojej przyjaciółki Ewy.

Emilka była szczęśliwa, ponieważ oprócz bajkowego ogrodu, rewelacyjnie wpisującego się w tematykę potrzebnych nam zdjęć miesięcy letnich, miała fajne, nieznane naszym fanom, klimatyczne aranżacje wnętrz.

Modeli kocich było osiem i trzy wolontariuszki do pomocy, mimo to dziewczyny były pod wrażeniem, ile trzeba zachodu, by okiełznać te małe, rozbrykane koty, aby ładnie ustawić je do fotografii. Kiedyś, kiedy miałam o wiele mniej obowiązków, bardzo lubiłam te zdjęciowe kalendarzowe sesje. Jednak proporcjonalnie do wzrostu fundacji, przybyło mi zadań. Z przykrością zrezygnowałam z tej aktywności, jednak efekt finalny nic na tym nie stracił, a dziewczyny wprowadzają swoje pomysły, które ewidentnie podnoszą walory cegiełkowego produktu. W tym roku zaskoczymy naszych Sympatyków delikatną zmianą wyglądu i szaty graficznej, jednak więcej szczegółów nie mogę przemycić, bowiem nie chcę psuć efektu zaskoczenia.

Kalendarze wydajemy od 14 lat i jak do tej pory nie zabrakło nam nowatorskich, niebanalnych pomysłów. Trzeba docenić skalę trudności, ponieważ rokrocznie poruszamy się w tej samej kociej przestrzeni.

Już niebawem zdecydujemy o formacie obu kalendarzy, tradycyjnie jeden będzie ścienny, drugi biurkowy, ponieważ obie formy mają swoich stałych odbiorców.

Pamiętajmy, kalendarze są także cegiełkami charytatywnymi oraz kalendarzami ambasadorskimi, wręczanymi darczyńcom, sponsorom i sympatykom.