Kampanię społeczną kierowaną do ludzi stających na ślubnym kobiercu pod hasłem: „Zamiast tradycyjnego bukietu w prezencie kocia karma”, wymyśliłam kilka lat temu. Z biegiem lat pomysł ewoluował, w zależności od tego jaki problem leżał zawierającym związek małżeński na sercu. I tak zbierano maskotki z przeznaczeniem dla dzieci przebywających w szpitalu czy sierocińcu, koneserzy win prosili ulubiony napój, miłośnicy książek prosili o przeróżną beletrystykę, zbierano przybory plastyczne dla domów dziecka. Przy okazji swego święta chcieli nieść radość innym. Fajna idea.
Zawsze, kiedy Fundacja była zapraszana na uroczystość, rękodzielniczka przygotowywała stosowny prezent, rzecz oczywista o tematyce kociej. Przeważanie pakiet stanowiły kubki z logo i maskotki, figurki kocie albo kominiarz na szczęście.
Kiedyś takie inicjatywy były częściej podejmowane, teraz, mimo iż zbierana jest dla nas karma, sami potem przywożą do siedziby. Każde rozwiązanie jest dla mnie wsparciem i ogromną pomocą, za którą jestem szalenie wdzięczna.
Teraz byłyśmy ponownie zaproszone, by zbierać karmę, okoliczności towarzyszące tej akcji, dosłownie i w przenośni, spędzały mi sen z powiek, bowiem tym razem Fundacja wydawała poniekąd swoje dzieci! Nie chciałam zwyczajnego typowego podarunku, z uwagi, że młodzi są bardzo bliscy memu sercu. Tym razem miał się odbyć ślub rodzinny. Mariusz – syn jednej z moich księgowych, pilnującej z oddaniem fundacyjnych finansów, a Gosia – przykładna, cudowna, przekochana wolontariuszka. Chciałam, by Ich ślub i ceremonia oraz nasza pamiątka tego dnia zawsze wywoływała uśmiech na buzi, jak tylko do tej cudownej chwili wspomnieniami wrócą.
Termin się zbliżał, a ja szalałam z niepokoju. “Boże, Ela co ja mam z tym ślubem zrobić.” – deliberowałyśmy wieczorami. “Może jakiś stroik na stolik, Bożena ma fajne pomysły.”.
“Nie to zbyt banalne! Dla Gosi musi być coś ekstra, to wyjątkowa dziewczyna do zadań specjalnych, dlatego i prezent musi być z górnej półki”.
Czas pędził, ja się motałam i stałam z decyzją w miejscu, tym razem moja wyobraźnia wzięła sobie jak na złość wolne! Aż do pewnego pięknego dnia, kiedy to Ela zapytała z typową dla niej nieśmiałością: “Pani Izo, a jak ja bym prezent wykonała? Jest co prawda mało czasu, ale jak się zepnę i będę miała pauzę od korekty tekstów, dam radę!”. I podzieliła się pomysłem! Bingo! Balsam dla duszy, spokój dla moich skołatanych nerwów, precz poszły wszelkie obawy. “Ela działaj, przerzucam Ci kasę!”.
Milczałyśmy obie, dla pewności, by utrzymać tajemnicę z nikim nie poruszałyśmy tematu dotyczącego niespodzianki, bo wiadomo jak trudno jest utrzymać język za zębami szczególnie w babskim gronie, a nie chciałyśmy, by ktoś coś niepotrzebnie szepnął. Prezent i Iwan miały być totalnym zaskoczeniem. Pamiętam doskonale jak mocno musiałam pilnować by, mi co niektóre wolontariuszki nie wypaplały jaki prezent dostanę na KotoManię. Temat Gosi i jej ślubu nagle przestał istnieć. Kiedy wolontariuszki pytały zdziwione moim zachowaniem: “Szefowa to ma wpisany ślub Gosi w kalendarz?”, lakonicznie odpowiadałam: “Tak, tak pamiętam” i szybciutko zmieniałam temat. Tydzień przed wybrałam ekipę reprezentacyjną, z uwagi na obostrzenia pojechały tylko osoby zadaniowe, czyli reprezentacja wręczająca prezent Ela i Kacperek, wolontariuszka rozdająca ulotki Blanka, fotografka Emilka, kierowcy Grażynka i Andrzej oraz opiekun kota Mikołaj!
Gosia z Mariuszem wyglądali pięknie, młodzi, radośni, szalenie eleganccy. Widać było na twarzach ogromne szczęście, miłość, wzruszenie.
Pokazałyśmy się Młodym, żeby ich uspokoić, iż dotarłyśmy w komplecie, bowiem Gosia dnia poprzedniego pamiętając zdarzenie sprzed lat, kiedy to byłam uprzejma pomylić śluby, przysłała mi przezornie sms przypominający dokładny adres.
To był wyjątkowy ślub pod każdym względem, nawet ksiądz okazał się nietuzinkowym człowiekiem.
Gdy zobaczył, że stoję z ogromnym kotem w drzwiach kościoła, niepewna czy wejść i usiąść, nie przerywając nabożeństwa, skinął delikatnie dłonią zapraszając do świątyni.
Iwan rzecz jasna wzbudził niemałe zamieszanie, zainteresowanie i sensację szczególnie, że na uroczystości nie zabrakło kociarzy!
Kiedy Młodzi już po błogosławieństwie szli pięknym dywanem kierując się do wyjścia, naprzeciw Nim stałam ja z Iwanem witając z kotem na nowej drodze wspólnego życia. Kotek machał łapką, a ja miałam łzy w oczach widząc zaskoczenie w oczach Gosi i uśmiech od ucha do ucha na buzi Mariusza!
To była pierwsza część niespodzianki, ta druga najważniejsza czekała na moment, w którym się składa życzenia.
Nominowana została pomysłodawczyni i wykonawczyni Ela. Od zawsze powtarzam, że moje wolontariuszki to seria limitowana, ze świecą, by próżno drugich takich szukać, że skupiam najlepsze wyjątkowe niepowtarzalne na dodatek szalenie utalentowane i to w przeróżnych dziedzinach. Tym razem uratował nas artystyczny talent Eli, namalowała przepiękny, symboliczny portret Gosi, która w głowie ma ułożone swoje trzy koty: Wegę, Bekona i Maltę.
Symboli, wróżb, sugestii dziewczyna zawarła na obrazie więcej, wszystkie mają mieć moc sprawczą amuletu, mają za zadanie pomóc im wspólnie ładnie przejść przez życie.
Nie mogłam marzyć o piękniejszym podarunku i za ten pomysł, za pracę włożoną w prezent tworzony sercem jestem Eli szalenie wdzięczna!
To był koci ślub od początku do końca, zaczęło się od kocich zaproszeń, na których była prośba o prezent dla mruczących podopiecznych Kociej Mamy, gościem wzbudzającym szalone poruszenie był przekochany Iwan, a wisienkę na torcie stanowił portret. Wszystko udało się cudnie, bowiem goście także stanęli na wysokości zadania i podarowali naszym kociakom ponad 130 kg smakowitej karmy. Życząc Gosi i Mariuszowi samych radosnych fajnych dni, mam nadzieję, że kocim zwyczajem w swoim związku zawsze spadną na cztery łapki. Wszystkiego dobrego Kochani! Dziękujemy!