Ta interwencja trwała ponad trzy lata. Zaczęła się od ratowania kota z pewnej stodoły na wsi pod Łodzią. Przeprowadzony przy okazji wywiad pozwolił mi ustalić fatyczną sytuację żyjących tam kotów. Mają swoich stałych karmicieli, jednak ich rozmnażaniem nikt się zbytnio nie przejmuje. Kiedy wyleczyłam Farcika i oddałam do adopcji, adoptujący Go wyznali, że są moimi dłużnikami i zawsze kiedy będę w potrzebie mogą liczyć na ich pomoc. Faktycznie, lata minęły od naszego poznania, a ja nigdy się na ich obietnicy nie zawiodłam. Piotr ratował mnie transportowo, Marta natomiast przekazywała fanty na Pchli Targ, a potem sama stanęła do społecznej pracy. “Pani Izo, w miarę naszych skromnych możliwości jesteśmy wdzięczni Fundacji i gotowi na wsparcie w sytuacjach kryzysowych”.
Pomocników nigdy nadto. Tyle jest tu aktywności rozmaitych, że dla każdych rąk znajdę zajęcie.
Jednak celem najważniejszym naszej znajomości było zrobienie kociego porządku w stodole, ten temat nie dawał mi spokoju.
Kiedy sąsiad ewidentnie uciekał przede mną, wiedziałam co jest na rzeczy. „Piter, co tam się znowu w stodole wykluło? Adam przede mną robi uniki.”.
„Pani Izo, no okociła nam się bura, przegapiliśmy…”.
„Zanim się wścieknę, proszę wyłapać! Pakiet! Bez matki nie przyjmę smarków!”.
Grzecznie ruszyli do działania, poszło im nawet całkiem sprawnie, ale by zamknąć temat, trzy lata konsekwentnie czuli moją presję. Wymówki były różne, brak czasu, praca, czasem nawet choroba.
Już widziałam koniec tej interwencji, bowiem cisza była prawie rok. „Panowie, przypominałam, zostało jeszcze jedno futro, łapcie proszę.”.
„Po co? Przecież to jest kocur!”. Zapewniali z zapałem obaj.
„Na wszelki wypadek, żeby po innych stodołach nie latał i dzieci nie produkował.”. Perswadowałam z uporem maniaka. Ostatni argument był mocny, postawiłam ultimatum: „Skoro określacie płeć na podstawie wyglądu, jak się ten domniemany kocur okoci, nie wezmę małych!”.
No i jak zwykle moje słowa były prorocze! Pewnego dnia zastukali do furtki, zachowując środki bezpieczeństwa. „My po klatkę…”.
„Oooo, a co takiego się nagle wydarzyło? Rozumu panowie nabraliście raptem czy znowu jesteście szczęśliwymi opiekunami nowego miotu? Czy to szary kocur został matką?”. Drwiłam bezlitośnie z rozmysłem. „Wiecie jakie były ustalenia! One mogą zostać…”. Speszeni, pokorni, uciekali przed moim morderczym okiem. „Ile teraz mają?”. „Okociła się w ubiegłym tygodniu.”. „Proszę jaki zdolny kocur!”. Nie mogłam się powstrzymać.
Dałam łapkę z przykazem: „Łapać mi proszę w czasie komplet.”. „Czekamy, aż kocur wykarmi i działamy. Nie przestanie pani? Już nam dość wstydu!”. „I tak powinno być jak się nie słucha fachowca!”.
Wreszcie po tylu latach mogę z triumfem odnotować kolejną zamkniętą udanie interwencję!
Tylko dzięki mojemu uporowi, wytrwałości i konsekwencji, koty w tej stodole mogą się skupić wyłącznie na pełnieniu kocich misji.
Nigdy się nie poddaję, nie odkładam na później. Rozpoczęte sprawy staram się mimo trudnych niekiedy okoliczności radykalnie zamykać. Zabezpieczenie buszujących w tej przestrzeni nie jest tylko wypadkową mojego charakteru, ale wizytówką Fundacji, jej faktycznej pracy na rzecz poprawy bytowania środowiskowych i najlepszym elementem edukacyjnym. Oni już wiedzą jakie bezpośrednie korzyści wynikają z przeprowadzonych zabiegów.
W konsekwencji ostatnich poczynań wszystkie osobniki zostały wykastrowane, a maluchy rzecz jasna przyjęte do Kociej Mamy. Nie spałabym spokojnie gdyby tam rosły potencjalne bezdomne. Są trzy, puchate 7 tygodniowe kulki, dwa kocurki i koteczka. Umaszczone ładnie na szczęście zdrowe i w nowej rzeczywistości próbują udawać, że są groźne, ale już za moment, jak znam życie, zrozumieją jak fajne może być życie ze swoim człowiekiem.