jak ryby w wodzie czyli natka i kasia

Sytuacja edukacyjna z uwagi na mój stan zdrowia i konieczność zrobienia sobie maleńkiej przerwy w tej aktywności, uległa dość zasadniczej zmianie. Nagle okazało się, że edukatorki zostały bez kota, który kwalifikuje się do roli mruczącego członka ekipy. Kota nigdy nie wypuszczę na zajęcia bez stałego opiekuna. Już nie raz pokazywały nam swoje humory, kiedy jego ludzki przyjaciel znikał z pola widzenia.
Co innego, gdy jesteśmy obok, w tej samej przestrzeni i kot pracując nawet z inną osobą, nas ma nieustannie w polu widzenia.

Kiedyś lata temu, chcąc doszkolić domy tymczasowe, kupiłam szkolenie behawioralne, które prowadziła światowa gwiazda z innego kraju. Kompletnie bez odrobiny wygórowanego ego, powiem, że był to chybiony zakup. To, co nam przekazywano niby hity, my miałyśmy w małym palcu, ponieważ pracując na co dzień z trudnymi kotami, taką wiedzę nabyłyśmy w wyniku codziennych doświadczeń. Ale i jak wiadomo, każdą okoliczność można dwojako przekuć, albo na porażkę, albo na sukces, nie ma opcji trzeciej pośredniej.
Nie raz moje łagodne, aktywne wobec dzieci koty umiały pokazać swoje humory, kiedy tylko znikałam na moment.

Czas mojego chwilowego wykluczenia nie ograniczył się tylko do zespołu prowadzącego prelekcje, musiałam zawiesić też inne aktywności, jak wydawanie budek czy udział w interwencjach.
Stan jest na szczęście przejściowy, ale takie nagłe sytuacje pokazują niestety dość mocno, w jakiej faktycznej kondycji działa grupa, którą zbudowałam. Czy nadal wszystko funkcjonuje jak w szwajcarskim zegarku, czy tryby wolniej się kręcą, są przestoje czy praca nagle nabiera tempa ślimaka.

Otóż mogę być mega dumna! Będąc aktywną już od kilku miesięcy tylko z pozycji fotela, zarządzam, wydaję dyspozycje, prowadzę interwencje, nadzoruję projekty, a fundacja pędzi nadal z tym typowym dla nas impetem. Nikt, kto obserwuje nas z boku nie widzi w działaniu żadnej różnicy i taka sytuacja jest ogromnym sukcesem całej społeczności, która tworzy Kocią Mamę.
Zawsze spadamy na cztery łapy, dosłownie i w przenośni. Kiedy pauzuje Iwan z wiadomych przyczyn, kiedy odeszła nam za Tęczowy Most Kaśka, weszła na pokład czarna Kobra, kotka rasy Sfinks. Spokojna, opanowana, wyluzowana, ze stoickim spokojem traktująca wizyty w szkole czy przedszkolu. Jest atrakcją, jak wszystkie nasze koty. Piękna, rasowa, ale z przykrą historią przed adopcją do fundacji. Jest żywym świadectwem małości i pędu tylko za zyskiem hodowców kotów.

Żyjąc z Natalią ma jak pączek w maśle, rozpieszczona, kochana jak największy skarb świata.
To, że kochamy swoje koty nad życie, nie zmienia faktu, że gonimy je do pracy.
Największym atrybutem, tym co zostaje w pamięci, zarówno u organizatorów jak i dzieci, są nie edukatorki, ale koty.
To za ich sprawą zapraszane jesteśmy do przeróżnych placówek z takim natężeniem. Organizacje kocie nie docenią jak wielkie, właśnie te z pozoru proste prelekcje, dają finalnie profity i to w wielu płaszczyznach. Edukacja kocia, wiedza o życiu, potrzebach, diecie, charakterze to tylko jedna z ważnych pozycji. Wiadomo, świadomość dzieci, młodzieży i dorosłych we wszystkich aspektach dotyczących tematu kota, jest dla fundacji priorytetem, ale przy okazji tych aktywności, inne profity same się nasuwają.

Pierwszym, najważniejszym jest oczywiście zbiórka karmy. I nie jest kwestią jakiej marki, liczy się ilość, bo każdą jesteśmy w stanie sensownie spożytkować. Kolejnym też dość kluczowym zyskiem dla Kociej Mamy, mającym przełożenie na rodziców, jest optymizm wyniesiony ze spotkania. Miłe, szalenie ciepłe ciocie, tak wolontariuszki określane są przez dzieci, opowiadają ciekawe rzeczy, można przytulić kota, a na koniec spotkania zawsze czekają na dzieci fajne niespodzianki.
Jednak, kiedy dzieci rozpromienione, pozytywnie nakręcone wracają do domu i dzielą się spontanicznie z rodzicami wrażeniami, oni momentalnie wyrabiają sobie dobrą opinię o fundacji. I tu jest korzyść największa, w zasadzie niewymierna. Kiedy rodzi się pomysł adopcji kota, automatycznie nasuwa się Kocia Mama, dokładnie tak samo jest, kiedy w czasie odpisu podatku szukają czytelnej organizacji.

Wprowadzając program edukacyjny nie miałam oczywiście świadomości, jak bardzo przekuje on się na inne tematy dotyczące fundacji. Obecnie dzielę się wiedzą nabytą przez te wszystkie lata. Były sytuacje, kiedy kilkanaście lat wcześniej, pytałam dzieci, ile jest kotów w domu? Nieliczne tylko podnosiły ręce. Bywając w tych samych placówkach systematycznie, ponawiałam pytanie. Z każdym rokiem rąk było w górze więcej, a niekiedy adopcja nie kończyła się tylko na jednym kocie. Za taki stan rzeczy odpowiadają rzecz jasna dzieci, to one bezpośrednio miały największy nacisk na decyzje rodziców czy dziadków. Kondycja adopcyjna i płynność w tej dziedzinie, pozwala podejmować interwencje, więc tym sposobem dobre działanie samo się napędza.
Ponieważ aktywność w temacie edukacji wzbudza wiele emocji, rodzą się pytania, dlaczego aż tak dużą przykładamy do niej wagę, mam nadzieję, że przy okazji tej niesłychanie udanej akcji, udało mi się wiele wyjaśnić.
Wiedza Kasi i Natalki nie jest wyłącznie książkową, dziewczyny mają solidną, odbytą kocią praktykę. Prowadziły domy tymczasowe dla różnych mruczków, dorosłych i małych srajdków, a że zawsze łączymy rozsądek z sercem, efekty z reguły były pozytywne.
Dziękujemy z całego serca za przemiłe spotkanie. Przedszkole już zostało przez Kasię wpisane na listę ulubionych i z radością za jakiś czas możemy znowu pokazać tym razem też inne mniej popularne koty.