Jak grochem o ścianę

Od prawie 20 lat, co roku, o tej samej porze, z taką samą złością zmieszaną z bezradnością, z szalonym zdziwieniem, z bólem przepełniającym moje kocie serce, wściekła na ludzką głupotę i bezduszność, tłukę w klawisze powtarzając do znudzenia: Ludzie nie zabierajcie matkom ich dzieci!
To hańba nie odwaga, to skandal godny piętnowania!

Pytam: jak ktoś, kto ma odrobinę przyzwoitości, może spokojnie patrzeć na swoją ukochaną kotkę ze świadomością że jest mordercą jej dzieci? Od lat nie umiem znaleźć odpowiedzi.

Tolerancja, prawo do życia, szacunek, te słowa w obliczu takich sytuacji tracą wartość.
Ktoś kradnie matkom ich dzieciaczki, wrzuca do śmietnikowej puszki, inny ktoś wiesza reklamówkę na drzwiach lecznicy, inny ktoś zostawia pudełko na ławce w parku…
Ktosiu do ciebie piszę. Apeluję: opamiętaj się!!!

Są fundacje, są prowadzone bezpłatne akcje zabiegowe, przyjdź, opowiedz o problemie.
Zapewniam, że nigdy nie odmówiłam zabiegu kotce i nie jest dla mnie istotne, czy to żyjąca w krzakach niezależna dzikuska czy domowa przytulaska. Dla mnie, szefowej Fundacji ważne jest, by kontrolować populację kotów, ale nie rezygnując z podstawowych zasad etyki.

Od 20 lat wydaję koty. Różne. Małe, duże, zdrowe i chore. Od 20 lat tłukę do głów: przyjdźcie – pomogę.

Proszę o moment zawahania, zanim ta wredna łapa sięgnie po bezbronne, śpiące ufnie w gnieździe maluchy, zanim odbierze matce skazując na zagładę. Proszę, pozwólcie im, by dorosły choćby do pięciu tygodni!

Dlaczego zmuszacie nas, osoby pracujące społecznie, byśmy podejmowały próby, które przeważnie kończą się porażką i maleńkie kociątka umierają nam na rękach?

Już nie pamiętam ile razy przez te dwadzieścia lat pękało mi serce! Inaczej żegna się kota chorego czy kalekiego. Ale trudno spokojnie przejść nad faktem, że kocię umarło przez tchórza! Nie ma słów usprawiedliwiających takie czyny.

Uczę, a przynajmniej się staram wyrobić w ludziach poczucie odpowiedzialności za posiadane zwierzęta. Zawsze podstawą jest kastracja.

Na chwilę obecną mam sytuację dość skomplikowaną: dwa domy tymczasowe karmią niesamodzielne kocięta, a dwa prowadzone krok po kroku logistycznie cierpliwie czekają aż maluchy osiągną wiek odpowiedni, by je przyjąć do Fundacji.

Ta aukcja jest pomocową dla mnie w otoczeniu opieką tych kocich dzieci, które zostały na szczęście znalezione przez człowieka i oddane do Kociej Mamy.

Dziękuję tym, którzy się nie zawahali i mimo braku wiedzy i doświadczenia zaopiekowali się maluchami.

Jednak by walczyć o maleństwa, muszę mieć odpowiednie zaplecze: mleko zastępcze, butelki, koce elektryczne, termofory, podkłady, saszetki weterynaryjne i niestety bardzo drogie mięsne gerberki.

Co roku łudzę się, że nie będę musiała pisać tych słów, jednak mimo iż wszystko się we mnie gotuje, nie umiem zdecydować się na eutanazję, zawsze podejmuję walkę, nawet kiedy wiem, że kociaki są zbyt małe, liczę na cud.

Kiedyś, lata temu, udało mi się wykarmić dwa kocie oseski, Lolkę i Dzidka. Do dziś mam w pamięci te trzydniowe kruszynki i ich powodzenie zawsze daje mi nadzieję.