Są w Fundacji tematy, które odgrywają kluczową rolę, wpływając na jej kondycję, stabilność
oraz wiarygodność. Aby jednak działały sprawnie, praca nad nimi ewoluuje jak tryby w
młyńskim kole – żmudnie, systematycznie i z ogromnym uporem.
Do pracy na Pchlim Targu angażowało się wiele osób. Prosperita była wyjątkowa, gdy
opiekowała się nim wolontariuszka działająca, że tak to określę, na dwa fronty. Bardzo cenię,
gdy wolontariusze nie ograniczają się do jednego obszaru społecznej aktywności. Wielu
realizuje się w innych, niezwiązanych z organizacjami prozwierzęcymi, eliminując tym samym
konflikt interesów. Jednak pewnego razu doszło do kolizji, gdy jedna osoba prowadziła dwa
zwierzęce bazarki dla różnych organizacji.
Dopóki nie poczułam się sponsorem innej
organizacji, cierpliwie znosiłam tę sytuację. Czara goryczy przelała się, gdy wolontariuszka
zatraciła podstawowe poczucie przyzwoitości. Niestety, praca z ludźmi to nie tylko uznanie i
profity za dobrze przeprowadzone interwencje, ale także brzydka strona społecznej
działalności, gdy osoby zapominają o moralnych zasadach. Wolę nie wspominać, jakie straty
finansowe, rzeczowe czy narzędziowe Fundacja poniosła w wyniku niektórych odejść z
wolontariatu, nie wspominając już o kwestionowaniu naszej praworządności. Zawsze milczę
w takich sytuacjach, wiedząc, że to winny, publikując oszczerstwa, próbuje zniekształcić
rzeczywistość. Prawda nie potrzebuje obrony – wcześniej czy później zawsze się obroni
sama. Natomiast przypadkowe spotkania jasno pokazują, kto unika konfrontacji i ze
wstydem opuszcza głowę. Choć po niektórych rezygnacjach pozostaje niesmak co do formy
ich odejścia, przyjmuję to ze spokojem, świadoma, że dana osoba nic nie wyniosła z
przynależności do naszej społeczności.
Wracając do Pchlego Targu.
Zdecydowałam się zachować jego nazwę, choć nie ja ją wymyśliłam. Tą decyzją chciałam
pokazać, że potrafię docenić dobre pomysły.
Przez długi czas sama nadzorowałam ofertę sprzedażową, powierzając wysyłkę Joli. Jednak
wraz z rozwojem firmy i wzrostem moich obowiązków, zaczęłam szukać godnej następczyni.
Zaoferowałam przejęcie tych zadań Izie.
To był strzał w dziesiątkę. Dokładnie tak, jak Ania świetnie prowadzi fanpage Kociej Mamy,
publikując nie tylko zdjęcia, ale także posty adopcyjne, reportaże i relacje z naszej pracy, tak
samo inicjatywa, samodzielność i pomysłowość wyróżniają pracę Izy.
Wita nowych członków bazarku, zamieszcza nie tylko linki do najważniejszych zbiórek, ale
także plakaty informujące o wydarzeniach i akcjach, w których bierzemy udział.
Oferta jest stale modyfikowana. Ogłasza promocje, wprowadza rabaty, proponuje upusty i
gratisy. Dzięki temu sprzedają się zapomniane gadżety, a magazyn powoli pustoszeje, co
bardzo mnie cieszy, bo znacząco zwiększa to dostępną przestrzeń.
Jestem świadoma, że minęło sporo czasu, zanim kolejna kwestia została uporządkowana. Na
niektóre sprawy nie mamy żadnego wpływu – muszą one rozwinąć się samoistnie. Trzeba
cierpliwie czekać, aż wolontariusz wypracuje swoją wizję na nowe zadanie.
Nie nacisk, nie pośpiech, nie sama motywacja są kluczowe, lecz świadomość każdego
wolontariusza co do skali i znaczenia pomocy innym. Gdy organizacja nie pozostaje obojętna
na krzywdę, nie tylko zwierząt, i nie ogranicza się do jednej formy działania, lecz natychmiast
reaguje, ratując tych dotkniętych wojną lub klęską żywiołową, wzmacnia to grupę i buduje jej
wiarygodność. W szczególnych okolicznościach jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów, a
jedna skuteczna akcja znaczy więcej niż milion obietnic.
Zachęcając do dołączenia do Pchlego Targu Kociej Mamy, zapraszam również do dzielenia się
pomysłami, jakim asortymentem możemy wzbogacić ofertę, by lepiej