O tym psie usłyszałam kilka miesięcy temu. Pewnego dnia pojawił się w enklawie prowadzonej przez Anetkę. Wielki, kudłaty, ufny, takie ogromne ciele o łagodnym usposobieniu. Obiegł podwórko, obwąchał zakamarki, popatrzył uważnie na gospodarzy, powarczał na koty, machnął kilka razy ogonem, jakby mówiąc: no fajnie kochani, podoba mi się, zostaję!
Dostał na imię Niedźwiedź, poduszkę rozmiaru małej kołdry, komplet misek, zabawki, tabletkę na odrobaczenie i po naradzie postanowiłyśmy poczekać, a nuż ktoś się po włóczykija pojawi.
Liczyłyśmy naiwnie, że może się zagubił, że ktoś kudłacza szuka. Jego natura, socjalizacja z człowiekiem i ogólne wyluzowanie w komunikacji nie wskazywało by pies miał w życiu smutne lub przykre doświadczenia. Jedno było pewne, nie był kastrowany i z pewnością nie był młodym, dorastającym szczeniakiem, nawet niewprawnym okiem szacowałyśmy go na 5 – 7 lat.
Czas mijał. Pies stróżował tak dzielnie z takim oddaniem, że enklawowe koty schodziły mu z drogi, a domowe bały się nosa wystawić za drzwi. Jednym słowem cicha, bezpieczna miejscówka położona wśród lasów i pól będąca dotąd kocim rajem, przekształciła się w więzienie. Koty przeważnie wybierały opcję siedzenia na dachu lub pobliskich drzewach.
Pies jakby się tym wcale nie przejmował, sumiennie wypełniał swoją rolę. Pilnował nawet kiedy nie musiał. Wdzięczny bardzo przy każdej okazji skakał jak szalony na swoich gospodarzy, stało się oczywistym, że należy z kudłaczem rozpocząć szkoleniową pracę, by ułożyć zachowanie, nauczyć komend.
Tylko zaistniał mały problem, nie było osoby chętnej ani kompetentnej, by podjąć się roli nauczyciela. Aneta i owszem da psu jeść, pójdzie na spacer, ale ograniczenia czasowe związane z pracą i prowadzeniem domu tymczasowego dla kotów trudnych, wymagających szczególnej opieki, były dostatecznym obciążeniem. Do tego trzeba pamiętać, że dziewczyna jest typową kociarą, więc pracy z psem musiała by się także sama uczyć, a na kolejne zadanie kompletnie już nie było czasu.
Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy zaburzyły delikatnie moją typową aktywność. Kwestia psa przeszła naturalnie na drugi plan.
Jakoś w połowie września, w rutynowej rozmowie podczas narady dotyczącej choroby kota, Anetka przypomniała:
– Trudno jest teraz moim kotom, Niedźwiedź ma niezły ubaw strasząc je.
– O matko! Kompletnie o nim zapomniałam, przepraszam.
Poszło sprawnie, Wiola zdecydowała się przyjąć kociego terrorystę do kojca, Marta ze Zbyszkiem zaoferowali transport, enklawa została uwolniona, a koty odzyskały swobodę.
Mając dużą organizację naturalnym jest, że wraz ze wzrostem nakładów zapewniających prawidłowe działanie, zwiększa się także zdolność i wydajność interwencyjna.
Raporty z enklawy mieszanej, kocio- psiej, bo Wiola prowadzi takową właśnie, płynęły raczej pozytywne.
Pewnego dnia usłyszałam:
– Maciek rozpoczął pracę z Iwem.
– O, dostał nowe imię, ładne – pochwaliłam.
Chwilę później zaczęły się pojawiać zdjęcia. Z ogromną przyjemnością śledziłam zachodzące zmiany. Pies przechodził metamorfozę w tempie błyskawicznym. Z rozbrykanego stał się karny, ułożony, ładnie reagował na polecenia.
Coś zaczęło mnie odrobinę niepokoić, zrodziły się dziwne myśli, kiedy analizowałam fakty, oglądałam przepiękne psie kadry. To, że Maciek jest rewelacyjnym fotografem, w dodatku ogromnym zwierzolubem wiedzą wszyscy, ale te zdjęcia miały w sobie tyle dobrej energii, tyle osobistych uczuć, że musiałam rozwiać wątpliwości.
– Wiola, jak sprawuje się Iwo? Kiedy szykujemy kastrację, szczepienia, kiedy polecą ogłoszenia?
W słuchawce zapadła cisza. Uśmiechnęłam się do siebie, bo potwierdziły się moje przeczucia. Na bank Maćka urzekł ten wielki puchacz!
– Wiola, a ile już macie psów? Chcesz za przykładem innych podpisywać deklarację nakładającą na was zakaz kolejnych adopcji? Przypominam, że prowadzicie dom tymczasowy, obowiązują procedury adopcyjne, nawet tych zwierząt, które bardzo zapadną w nasze serce!
– Ja… My… My to wszystko wiemy, ale ten rok był trudny dla wszystkich, Iwo zjawił się jakby na osłodę tych wszystkich kłopotów…
Z obowiązków szefowej wywiązałam się przykładnie: wyraziłam opinię, poprosiłam o rozsądek, przypomniałam o obowiązkach wynikających z wolontariatu i na tym moja rola się skończyła.
Pies został zaszczepiony, wykastrowany, wszystko odbyło się zgodnie z fundacyjną procedurą.
Przy okazji, jak się Maciek zjawi w siedzibie podpiszę z nim adopcję Iwa, bo serca bym nie miała psa mu odebrać. Działamy, walczymy, leczymy, ale mamy serca wrażliwsze od innych, dlatego jeśli trafia się przy okazji taka więź, taka relacja, takie ogromne zrozumienie dwóch istot, to tylko z szacunkiem należy pochylić głowę, że w czasie, gdy inni przeważnie za forsą gonią, ja mam Fundację, gdzie rodzą się autentyczne ludzko kocio psie przyjaźnie!