Życie fundacyjne toczy się spokojnym rytmem. Jeden sezon zastępuje drugi, czasem w wyniku okoliczności i sytuacji powstają nowe, a bywa, że i te, które funkcjonowały przez wiele lat, nagle okazuje się, że na szczęście same umarły śmiercią naturalną. Tak się zadziało z sezonem na ślepego kota, czyli czas, kiedy rodzą się maluchy z oczami zajętymi kocim katarem, a także sezon na grzybicę, czyli kocięta obciążone przewlekłymi chorobami skóry. Spadek odporności momentalnie mutuje i uaktywnia inne choroby. Łatwiej w słabym, wycieńczonym ciele gnieżdżą i rozwijają się bakterie i wszelkiego rodzaju wirusy.
Od kliku lat, w wyniku systematycznego przypominania urzędnikom, że sterylizacja i kastracja to tylko namiastka z właściwego pakietu zabezpieczającego kota, że równie ważne są wszelkie zabiegi i czynności okołooperacyjne. Do nich to zaliczamy leczenie kociego kataru, grzybicy i świerzbowca. Korekty narządów „zepsutych” czyli połamanych ogonów, źle zrośniętych starych urazów kostnych, które są przyczyną bolesnych deformacji czy usunięcie gałki ocznej, która jest tak zainfekowana, że kot i tak nic nie widzi, a tylko cierpi potworny ból. Nie mam pojęcia, które argumenty przeważyły najbardziej, cieszy fakt, że dołożono pieniędzy do budżetu akcji i koty dzięki temu mają o wiele większy zakres opieki i pomocy weterynaryjnej.
O ile kiedyś multum środków przeznaczałam na likwidację wszelkiego rodzaju zarobaczenia i było to znakomitym posunięciem, bo pamiętać należy, iż początek naszej działalności przypadał na lata, kiedy jeszcze w społeczeństwie pokutowały wyniesione szczególnie ze środowiska wiejskiego przesądy, o tyle miało to przełożenie na rozpowszechnianą opinię, że nasze koty do nowych domów przekazywane są „czyste” pod każdym względem i nie dotyczyła ta opinia tylko przykładnego korzystania z kuwety.
Lata minęły na rozbijaniu muru zbudowanego z mocnych zakorzenionych przekonań, często w dyskusji cytowano śmieszne argumenty, a za wyrocznię podawano babcię, sąsiadkę, ciotkę.
Tylko upór, zaparcie, konsekwencja i nie powiem odrobina strachu, że odbiorę kota, zmuszało ludzi do szczepienia, kastracji, rocznych wizyt kontrolnych. Mniejsza była fundacja, mniej toczyło się projektów, więc spokojne mogłyśmy uważnie monitorować wydawane koty. A potem z roku na rok, kiedy sami opiekunowie zobaczyli, jak to jest fajnie i w zasadzie bezkosztowo żyć z adoptowanym z fundacji kotem, sami zaczęli potencjalnym chętnym wskazywać, polecać i zachęcać do przeglądania oferty adopcyjnej Kociej Mamy. Najzabawniejszy jest fakt, że to, co kiedyś budziło opór, po czasie zmieniło wartość na zaletę. Tańsze zabiegi w klinikach współpracujących z fundacją, oznakowanie dożywotnie kota poprzez założenie książeczki z logo fundacji, szczegółowa informacja o profilaktyce, te wszystkie kiedyś dziwne nakazy, wreszcie zostały należycie odebrane i docenione.
Kilka poprzednich artykułów było raczej mniej optymistycznych, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, jednak nie byłabym sobą, gdybym w obliczu piętrzących się trudności z premedytacją milczała. Doskonale rozumiem, że to ja przyzwyczaiłam Państwa do wygód swoim kosztem, kosztem czasu wolnego, prawa do odpoczynku i co najbardziej przykre zabranym czasem własnej rodzinie. Nikt niestety tego nie docenił, że spotykałam się w czasie nie dla mnie dogodnym, czyli od poniedziałku do piątku między 17-19.30, a niestety wtedy, kiedy innym pasowało. I tak czas przeciekał mi przez palce, bo zamiast pracować, o dziwnych porach wydawałam fanty, sprzęt, odbierałam wsparcie. Jedno niestety ciągnie drugie, takie jest prawo naczyń połączonych. Skoro mogłam latać jak szalona cały dzień po podwórku, to dlaczego nie mogę o każdej porze dnia i nocy warować przy telefonie? Na szczęście zawsze przychodzi ten punkt przesilenia, kiedy poziom zmęczenia, zniechęcenia i złości jest tak duży, że to nie my a nasz instynkt samozachowawczy stawia granicę mówiąc: NIE!
Kiedy padnie raz, potem drugi, sami jesteśmy zdziwieni, że jednak jest efekt.
Przesilenie było. Przewartościowanie też. Nie mam zamiaru więcej na własne barki przyjmować obowiązków innych.
Zmiana nie jest w rodzaju rewolucji, a ewolucji mającej na cel zwiększenie wydajności pracy, przez co na pewno efekty i rezultaty będą wkrótce widoczne.
Mam nadzieję, że nie wywołałam uczucia przygnębienia czy pesymizmu. W fundacji od lat dzielimy się zadaniami, więc nie widzę powodu, by nie przenieść tego zwyczaju na opiekunów i karmicieli. Jestem pewna, że nauczymy się bardzo szybko skutecznie funkcjonować w nowych realiach.