Z zasady, z wyboru i z przekonania jestem monotematyczna w statutowym działaniu i generalnie profilowo skupiam się na pomaganiu kotom. Nie lubię się rozmieniać na drobne, pakować w sytuacje dla mnie obce, w tematy, w których z wiedzą i umiejętnościami daleko mi raczej do eksperta. Sądzę, że właśnie ten zdrowy dystans do własnych predyspozycji przekłada się na szaloną i niecodzienną w branży skuteczność adopcyjną. Czasem z szacunku dla wolontariuszy, pamiętając o ich szalonej empatii, czynię wyjątki i pomagam w adopcji szczeniąt, królików, fretek. Układ jest prosty, ja zapewniam opiekę weterynaryjną i kanał adopcyjny, one domy tymczasowe.
Kilka tygodni temu byłam poproszona o pomoc w sterylizacji suki i adopcji kilku szczeniąt. Wszystko spięłam swoim zwyczajem co do joty, nawet puściłam w ruch tryby adopcyjne. Finał brzydki. Pani nie dość, że zachowywała się jak księżna udzielna czyniąc łaskę, by skorzystać z darmowego zabiegu dużej suki, to na domiar nie zabezpieczyła odpowiednio zwierząt i niesforne ciekawe życia szczeniaki biegały między autami po ruchliwej ulicy prawie w centrum Łodzi.
Oczywiście trafiły do schroniska, a suka jak znam życie za czas jakiś znowu będzie chodzić z pękatym brzuchem.
Takie sytuacje usztywniają. Odbierają, i chęci i energię.
Nie rozumiem, jak ktoś żyjący na co dzień raczej marnie, ot tak sobie odrzuca niefrasobliwie dość znaczącą pomoc finansową. To, że dawałam karmę dla stadka, to inna bajka. U nas przy okazji zbiórek dla kotów zawieruszy się czasem karma dla psów, więc bez sensu, by zalegała na półkach, kiedy biedne psy głodują. Nakreśliłam sytuacje i okoliczności z dyskrecją, wierna temu, że nie piętnuję, nie oceniam, nie dyskryminuję. Jednak ocenę dość kuriozalnego zachowania niby miłośniczki zwierząt zostawiam Państwu!