Doskonale rozumiemy w jaki sposób koty, kociaki czy oseski trafiają do fundacji.
Przekazują nam je ludzie, którzy je spotkali w przeróżnych okolicznościach i z tysiąca powodów nie mogą, nie chcą lub zwyczajnie nie potrafią sprostać czynnościom opiekuńczym, czy nawet zapewnić okazjonalny tymczas. Przedstawię historię Frytki, bo opowieść o niej będzie punktem wyjścia do podzielenia się z państwem, jak powinna wyglądać behawioralna praca z kotem.
Kotka przemiła, łaskawa do ludzi, aktywna, ze ślicznym niebanalnie umaszczonym futrem.
Została zgłoszona przez panią, która ulitowała się nad błąkającym, ale przemiłym kotem.
Droga tradycyjna, weterynarz i jednocześnie wydzwanianie po organizacjach z prośbą o przejęcie. Nie wiem do kogo zgłaszała prośby, nie to jest najistotniejszą w tej opowieści kwestią. Finalnie trafiła do Kociej Mamy, potem do kliniki na sterylizację, na koniec do domu tymczasowego, w którym przebywa kilka futer i pies. Nie mam pojęcia jak była autentyczna przyczyna przekazania Frytki, jednak wystarczyło jej tylko kilka dni, by zamienić życie wolontariuszki w koszmar. Wyjątkowo odpowiedzialny dom tymczasowy, wieloletni, z doświadczeniem nad opieką przy różnych kotach, przy tym milaku poległ. Kotka sikała wszędzie, na parapet, na poduszki, na ubrania. Tak nikt, nawet szalenie kochający koty, nie może przecież żyć.
Zabrałam małego flejtuszka do Ani, do Filemona, by sprawdzić, jak reaguje na mniejszą ilość zwierząt. W Filemonie od lat mieszka fundacyjna Miśka, kotka z problemem neurologicznym. Świadomy to był wybór, przemyślana decyzja. Kotka przy tego rodzaju problemie wymaga codziennej pomocy przy wypróżnieniu, a tylko Ani tryb życia zawodowego, prywatnego i spędzania dni wolnych, spełnia wymogi pielęgnacyjne.
Po kilkunastu dniach u Ani była już jakaś wstępna myśl. Frytka jest przekochana, nawet nieźle reaguje na ułomną Miśkę.
Przed adopcją trzeba wszystkie kwestie dobrze rozważyć, przeanalizować informacje, jakoś próbując wyciągnąć wnioski.
Tylko drogą eliminacji można wykluczyć niepokojące zachowanie. Zbyt dużo upłynęło czasu od sterylizacji, by kotka nadal była pod wpływem hormonów i znaczyła teren posikując. Pobyt u Ani wyeliminował ewentualny stres spowodowany życiem z psem. Jednak czas płynął i trzeba było podjąć jakieś kroki, bo nie można przecież adoptować fajnego kota z kennela.
Rozważałam przeróżne rozwiązania, stanęło finalnie na tym, że wydając Felusia, zrobiłam u siebie miejsce i jak zwykle to ja podjęłam się rozwiązać zagadkę.
Pierwszego dnia mała była szczęśliwa z racji możliwości korzystania nie tylko z wolności, ale i tak ogromnej przestrzeni do harców.
Była grzeczna. Moje koty są raczej spolegliwe. Iwan, Zośka i Lilka raczej na wszystkie tymczasy patrzą z pobłażaniem, mają świadomość, że te maluchy są w naszym domu tylko na moment.
Inaczej natomiast zachowuje się Laluś i Ukrainka Sońka. To duet do wspólnych zabaw i gonitw, jednak bardzo bronią swojej pozycji i nie uśmiecha im się zwiększenie stada, nawet przez chwilkę przez jedną drobniutką niewielką kotkę.
Oboje uporczywie odganiali od miski, trzepali łapką, kiedy ta chciała skorzystać z kuwetki.
Efekt był taki, że i ja znalazłam po nocy dwie niespodzianki. Narada z Anią jak zwykle bardzo pomaga, otwiera umysł przez co rodzą się pomysły.
Nie chciałam małej zamykać w klatce, ale musiałam jeszcze jedną rzecz sprawdzić. Na noc powędrowała do mojej łazienki. Mieszkały w niej z uwagi na wielkość całe kocie mioty. Wstawiłam drapak kuwetkę, kosz z miękkim posłaniem, nie zapomniałam o misce z jedzeniem i zabawkach. Kiedy weszłam przed snem sprawdzić, jak Frytka przyjęła nową miejscówkę, zobaczyłam, że śpi w bidecie, więc dostała, żeby było milej i cieplej, mój koci polarowy szlafrok. Jeśli faktycznie jest brudaskiem to kuweta nie będzie użyta. Pamiętając, że nabrudziła na noszone rzeczy, specjalnie dałam pachnący mną szlafrok. Rano mała powitała mnie barankami i kocim gadaniem. Było wszędzie czysto, z kuwety przykładnie skorzystała.
Teraz już mam świadomość jakiego domu potrzebuje kotka. Raz, że bez obecności psa, dwa albo musi być jedynaczką, albo mieszkać w domu, w którym jest mniej kotów.
Dlaczego dzielę się z państwem tą opowieścią? Jak zwykle tradycyjnie pragnę pokazać jakimi ścieżkami idzie praca behawioralna. Kiedy jest kłopot z kotem, nikt go za karę w żaden sposób nie ogranicza w klatce, a z uwagi na ilość domów tymczasowych pracujących w fundacji można dla dobra kota pewne bodźce wyeliminować, wykluczając sytuacje stresujące.
Fundacja, nawet jeśli przekazująca kotkę pani, ukryła lub zataiła pewne informacje, ma przede wszystkim za cel dojść do sedna, jaki dom finalnie będzie najsensowniejszy.
Założenie organizacji i decyzja na pomaganie kotom nie obliguje nas tylko do zabiegania o finanse, ale nakłada na nas obowiązek faktycznej troski, by zwierzakowi przyjętemu nie fundować traumy. Nikt nie twierdził ani nawet nie oczekiwał, że aktywność będzie składała się z samych sukcesów. Obowiązki zawsze mają dwa oblicza, są miłe, czasem wiążą się z ryzkiem, a bywa, że wymuszają na nas dodatkową pracę. Moją, po prezentach Frytki, było szorowanie zabrudzonych podłóg. Po nocy spędzonej w izolacji nie znalazłam w domu żadnych przykrych niespodzianek. Mała została uwolniona, energia ją roznosi, więc biega jak szalona po całym domu.
Nadchodząca noc będzie kolejną próbą. Sprawdzę, czy zrozumiała i wyciągnęła wnioski z nauczki.