Ta historia zaczęła się od prośby o pomoc w odłowieniu maleńkiego kociątka około 5 tygodni z oznakami ewidentnie kociego kataru. Latem kocie dzieci mają priorytet interwencyjny, szczególne chore, powypadkowe czy niesamodzielne.
W każdej akcji niesamowicie pomocne są zdjęcia, dzięki nim wytrawny kociarz potrafi określić wiek, płeć czy stan obrażenia. Tym razem również zgodnie z panującymi zasadami, prowadząca komunikację z kobietą wolontariuszka, poprosiła o przesłanie takowego. Faktyczne, mały smark z zapleśniałymi ślipuchami wszedł między jakieś deski, fajnie byłoby mu pomóc wrócić do zdrowia.
Był jeden, bez matki, bez rodzeństwa, a okolica, w której się pojawił jest mi dobrze znana. Mam wiedzę, które kociary monitorują w tym rejonie koty, a że związane są ze mną od ponad 20 lat, więc i koty są przeważnie wykastrowane. Koty migrują z różnych powodów, zmieniają swoje miejscówki w poszukiwaniu jedzenia lub nowego bezpiecznego miejsca. Chore małe kociątko świadczy o tym, że nigdy nie leczona była jego matka, a on wyssał z mlekiem w promocji wszystkie jej choroby.
Dla mnie zgłoszenie banalnie proste wręcz dziecinne. Wykonałam ze swej strony kilka ruchów: bez wahania zgodziłam się kociątko przyjąć, wyznaczyłam klinikę, do której miało trafić i uprzedziłam lekarzy. O żadnej formie wsparcia nie było nawet mowy.
Sytuacja komfortowa wręcz od strony stanowiska Fundacji idealnie pomocna, dla kobiety była szalonym problemem, ponieważ jak stwierdziła ona się boi i brzydzi kotów, a już tym bardziej chorych i do ręki ich nie weźmie, jednak empatia eliminuje bierność.
Maryla nie mogła się przebić przez zalewający ją słowotok, nie potrafiła nakłonić panią do złapania maluszka.
Nie bacząc na prawo do odpoczynku, na fakt, że spędzam urlop za granicą, zadzwoniła prosząc o wsparcie. Przejęłam nadzór. Robił się późny wieczór. Wiedziałam, że czas na działanie ucieka, poprosiłam kobietę by zgłosiła prośbę o pomoc do Patrolu Animal, mają stosowny sprzęt, doświadczenie, podjadą wykonają zadanie. Ale pani wiedziała lepiej jak ma postąpić. Narobiła takiego rabanu na działce zwołując sąsiadów na pomoc, że w efekcie powstałego zamieszania kocię uciekło.
Byłam wściekła. Schrzaniła proste zadanie przez nieustanne gadanie! Ale kiedy ma się kontakt z osobą, która „wie lepiej” można gardło zedrzeć, a nie osiągnie się celu.
Maryla swoim zwyczajem biadoliła nad postawą Pani, brakiem umiejętności do słuchania ze zrozumieniem poleceń i kompletną indolencją do naszego doświadczenia, a ja ze swej strony zaleciłam ostrożność w dalszych kontaktach, bo jakoś dziwnie czułam przez skórę, że jeszcze nie raz usłyszmy od Niej zgłoszenie.
Burza rozpętała się w piątek.
Znana już nam dobrze kobieta zgłasza kolejną interwencję, na swojej działce znalazła dwa nowonarodzone kociaki, jest przerażona nie wie jak ma postąpić, Maryla przesłała mi od niej zdjęcie. Momentalnie zadaje mi pytanie:
-Iza, czy mam je zabrać na butelkę?
-Czekaj, popatrzę, zaraz dam Ci znać, muszę przeanalizować sytuację.
Faktycznie w pudełku leżą dwa maleńkie oseski, ale patrzę uważnie dalej, one nie zostały do kobiety podrzucone, bo jak nieustannie przypomina, ma działkowy monitoring, więc szybko poznałaby sprawcę, a mając świadomość jej skłonności do rozmowy, jestem pewna, że o formie nadzoru działkowego majątku wszyscy okoliczni doskonale wiedzą. Maluchy są czyste, bez łożyska i pępowiny, ładnie wymyte, więc wniosek nasuwa się jeden: kotki nie chodzą na wizyty kontrolne do ginekologa, by dokładnie poznać datę porodu i wcześniej przygotować gniazdo, pewnie rozwiązanie nastąpiło na pustej w ciągu dnia działce, a kotce nikt pod nos karmy nie podtyka, więc obrobiła dzieci i poszła na polowanie. Trzeba czekać aż wróci, jednocześnie szukać na kocich grupach mamki w razie sytuacji awaryjnej.
Takich małych kociaków nikt nie jest w stanie utrzymać przy życiu. Jedynym ratunkiem szansą na przetrwanie jest ich matka biologiczna albo zastępcza.
Rozważałam inną opcję, uzyskanie pomocy, od mamek które są w Fundacji, ale wychodząc z założenia, że mamy pomagać, a nie szkodzić lub wybierać mniejsze zło, odrzuciłam ten pomysł. Jedna, która karmi już czwarty miot, jest tak dzika, że muszę w końcu zwrócić jej wolność. Druga natomiast po uratowaniu jeszcze trzech nie swoich miotów zaczyna odczuwać zdrowotnie skutki naszych akcji pomocowych, zwyczajnie posypały jej się zęby, zatem i ta kotka jako mamka nie może być już pomocna.
Maryla obecnie pod opieką ma na butli piątkę znalezioną którejś niedzieli w lesie, małą z kocim katarem z Widzewa, Piccolo, któremu usuwamy wszoły i Santę z chorymi oczami, które kropli kilka razy dziennie, dlatego uważam, że jak na jeden DT, to już ma dość na głowie zadań.
-Maryla, zaraz będę w strefie bez zasięgu, zatem proszę przekaż Pani, żeby zostawiła maluchy w miejscu znalezienia i spokojnie czekała na rozwój sytuacji, jednocześnie niech szuka w kocich organizacjach kotki mamki, nasze już są maksymalnie wyeksploatowane! Nie będę kłamać i mamić obietnicą, że Ty czy ja wykarmimy te małe, jedyna szansa to kotka. Warunkiem skutecznej pracy jest uczciwość i świadomość ograniczeń.
Co z tego co przekazała Maryla pani zrozumiała wiedzą wszyscy, którzy z wypiekami na twarzy śledzili komentarze pojawiające się pod postem zamieszczonym na grupie, która powstała by ratować i pomagać, a stała się przestrzenią do miejsca na bezkarne pomówienia, oszczerstwa, szykany i hejt.
Wpis nie dotyczył prośby o kotkę mamkę, a informował, że Kocia Mama kazała wywieść kocięta do lasu! Autorem tego postu była nieletnia córka, która kompletnie bez nadzoru matki zamieściła te kalumnie rozpętując burzę.
Na szczęście moje wolontariuszki są czujne. Momentalnie zabezpieczyły powstającą dokumentację. Jakiej treści były komentarze wiedzą ci, co czytali i dołączali judząc, eskalując tym samym sytuację.
Co do meritum, nikt z pieniaczy nie zaproponował konkretnego wsparcia koncentrując się na hejtowaniu.
Sprawa zakończyła się cudnie, ponieważ zgodnie z przewidywaniem kotka matka wróciła po dzieci, pakiet z działki zniknął, ale już w świat poszła fama obrzydliwej treści.
Żadnego sprostowania, informacji ani wyjaśnienia nikt pod postem nie zamieścił.
Odczekałam stosownie i pod koniec następnego dnia skontaktowałam się z autorką zamieszania.
-Czy ma Pani świadomość na jaki hejt naraziła Pani Fundację swoim wpisem? Cały internet huczy, że Kocia Mama kazała wywieść kocięta do lasu jako jedyne słuszne rozwiązanie, czy postradała Pani zmysły? Jak można informację o tym, że Maryla przyjęła porzucony w lesie miot tak przetworzyć? Czy rozumie Pani jakie może ponieść konsekwencje? – zapytałam nad wyraz spokojnie jak na mnie.
-Nie wolno publikować fałszywych informacji w internecie. Za takie działanie grozi paragraf. Na szczęście skończyły się czasy, kiedy można bezkarnie szkalować i obrażać niewinnych ludzi, mam zabezpieczone wszystkie wpisy – dodałam zawieszając głos.
-To publikowała córka – wyjaśniła, opowiadając po raz enty o problemach życiowych, chorobie matki, nadwrażliwości dziecka, zalała mnie potokiem niezwiązanych ze sprawą informacji.
-Nie jestem psychologiem – przerwałam chłodno – Naraziła Pani na szwank dobre imię mojej Fundacji, nieważne czy zrobiła to Pani sama czy pośrednio przez niekontrolowanie poczynań córki. Jako rodzic Pani ma obowiązek kontrolować postępowanie nieletniego dziecka.
-Proszę zamieścić stosowne sprostowanie i przeprosiny w przeciwnym wypadku będę szukała zadość uczynienia w sądzie! – Pani straciła dotychczasową pewność, próbowała tłumaczyć się przerzucając winę tradycyjnie na Fundację.
-Droga Pani, mnie się nie zagada ani nie omami. Mam świadomość kto pracuje w Kociej Mamie, wiem, że jest Pani przerażona, bo sytuacja wymknęła się spod kontroli, córka i jej nieletnie koleżanki narobiły niezłego szumu, rozumiem doskonale, że nawet Pani nie przypuszczała, że post zamieszczony w takim stylu uruchomi i uaktywni lokalnych kociarzy. Przykrym jest fakt, że stare, doświadczone, znające mnie od lat kociary dały się podpuścić dziewczynkom i bezkrytycznie łyknęły fałszywe wiadomości, biorąc je za pewnik. Kompletny brak zdrowego rozsądku i analizy przeczytanego postu. Nikt, kto zna mnie i moją Kocią Mamę nie uwierzyłby w taką wiadomość. Ja, która od zawsze noszę maleńkie koty w czapce, wstaję w nocy karmiąc oseski, które straciły matki, otaczam opieką dzikie kotki, dając im szansę na wychowanie dzieci, nigdy nie skazałabym miotu na śmierć.
Plotka bardzo szybko urosła, bowiem do zdjęcia, które wysyłała Pani każdemu kto tylko o nie poprosił, jakaś koleżanka córki mieszkająca w Kołobrzegu dołożyła drugie i tak afera dotyczyła już dwóch miotów a nie jednego. Dzieci czasem bawią się dostępnymi narzędziami w necie, ale nie mają wiedzy, jakie są za to ewentualne konsekwencje. Nie muszę dodawać, że wszystko co publikujemy wisi mimo usunięcia nadal w pamięci. Nie jesteśmy w stanie wyczyścić ani zdjęć, ani wpisów, więc warto przemyśleć komu i w jakim celu robi się krzywdę!
Wiem, że moja przemowa dotarła aż nadto do Pani, ponieważ zrozumiała, że żadne tłumaczenie w zaistniałej sytuacji nie jest wiarygodne ani łagodzące, a mogą wyniknąć z niej przykre konsekwencje.
Post zniknął natychmiast po zakończeniu naszej rozmowy, bez wyjaśniających komentarzy, bez sprostowania.
Całą tę historię, która pewnie jest świetną nauczką zarówno dla Pani jak i jej córki i koleżanek, dedykuję moim wrogom apelując o nie emocjonalną, chłodną analizę zasłyszanych wiadomości. Rozumiem doskonale, że wiele działaczek śledzi aktywnie poczynania Kociej Mamy i czeka na najmniejsze potknięcie w pracy by urzeźbić aferę, by wreszcie było do czego się przypiąć, ale szum po ostatnim wpisie 13 letniej dziewczynki przypomina sytuację z bajki Andersena o nagim królu.
Pewnie u niektórych czytających tę opowieść rodzi się pytanie czy będę dochodzić na drodze prawnej rekompensaty. Otóż nie! Nie jestem pieniaczką tracącą czas na słowno-prawne przepychanki. Kotka wróciła po dzieci i to jest najważniejsze, jeśli biega gdzieś po Chojnach, to wcześniej czy później do mnie trafi.
Sprawczynie zamieszania dostały swoją lekcję, a mnie uśmiech nie schodzi z buzi, kiedy tylko pomyślę jak osoby uznające się za wyrocznie i autorytety zostały zmanipulowane i wyprowadzone w pole w sumie przez dzieci!