Od lat powtarzam: trzymajmy się wypracowanego interwencyjnego schematu, wtedy jest szansa na szybką i skuteczną interwencję, nie zmuszającą mnie do stania między przysłowiowym młotem a kowadłem. Ta akcja na rzecz środowiskowych kotów nadaje się znakomicie na scenariusz do przygodowo- sensacyjnego filmu z gatunku: komedia pomyłek.
Punktem inspirującym do działania w tym wypadku jest przeogromna empatia dwóch kobiet, ich szalona miłość do kotów, a dreszczyku emocji dodającego pikanterii całej sytuacji zafundowała nam również odrobina niewiedzy odnośnie pracy Fundacji, jej wyposażenia oraz kondycji adopcyjnej.
Sytuacja klasyczna. Gdzieś tam w Łodzi pewna Pani karmiła koty. Bura Matka z czwórką podrostków buszowała w okolicznych krzakach. Mijały dni, nikt nie ingerował. Kociaki rosły stając się potencjalnymi „bezdomniakami” i niestety była usprawiedliwiona obawa, że Matka za moment znowu będzie chodzić w ciąży.
Młodość rządzi się swoimi prawami, a decyzję podejmuje się czasem w trybie gorącej głowy. Jednak w tym konkretnym wypadku doszło do nieporozumienia, nie z chęci komuś dokuczenia, a z opieszałości, która mogła mieć fatalne skutki.
Dziewczynę, szalenie miłą i odpowiedzialną skierowała do mnie osoba wspierająca Fundację. Poszło nad wyraz sprawnie, w ciągu jednej wieczornej akcji, dziewczyna odłowiła całe kocie towarzystwo. Fundacja zapewniła opiekę medyczną, Matka została poddana sterylizacji. Młoda istota stanęła przed nie lada wyzwaniem jakim była konieczność oswojenia stadka.
I tu zaczynają się schody, bowiem znalazła się karmicielka społeczna, która stanowczo domagała się oddania całej kociej rodziny, twierdząc, że Fundacja pomogła koty ukraść. Oniemiałam!
Dziewczyna nie wyglądała mi na konfabulantkę, wszystkie przekazywane mi informacje pokrywały się dokładnie z faktami, więc kompletnie nie rozumiałam zarzutów, skoro karmiąca koty kobieta stawiając miskę nie wykonywała koniecznych ruchów, tym bardziej, iż posiadała legitymację społecznego opiekuna.
Prośba o oddanie Jej całego miotu wraz z Matką, też była dla mnie absurdalna, bowiem dziwnym mi się wydał fakt, że jest chętna osoba zaadoptować jednocześnie aż tyle kotów.
W życiu tak bywa, że budujemy teorię wyciągając niby właściwe wnioski, typowe dla zaistniałej sytuacji, jednak jak mówią mądrzy ludzie diabeł tkwi w szczegółach i świetnym zbiegiem okoliczności wreszcie doszło do bezpośredniej, szczerej rozmowy między mną a Panią karmicielką.
Otóż faktycznie kobieta codziennie z wyjątkową troską opiekowała się kocią rodziną, jednak naiwnie sądziła, że małe smarki złapie ot tak sobie gołą ręką. Dni mijały, koty rosły, próby odłowienia kończyły się fiaskiem.
Wtedy do akcji wkroczyła dziewczyna i przy pomocy klatki łapki przeprowadziła skuteczną akcję.
Karmicielka bezradna wobec sprytu małych łobuzów, również zdecydowała się na zakup prywatnej klatki, tylko, że w tym momencie koty już były u nas. Związana emocjonalnie z mruczącymi podopiecznymi, nie znając doskonałej kondycji adopcyjnej Fundacji, nalegała na oddanie kotów.
Tylko, że w Kociej Mamie panuje jedna niezmienna zasada. Kot, który wchodzi do Fundacji, może ją opuścić wyłącznie po podpisaniu umowy adopcyjnej wyposażony w naszą książeczkę zdrowia.
Nie ma lepszej opcji szukania kompromisu jak bezpośrednia rozmowa. Wytłumaczyłam Pani, że po pierwsze sprzętu pomagającego odłowić i przetrzymać środowiskowe koty w Fundacji jest pod dostatkiem i gdyby się zgłosiła uniknęłybyśmy niepotrzebnego zamieszania. W kwestii adopcji też mamy duże doświadczenie i wydajemy koty bez problemu, wyszukując fantastyczne domy, a po kalekie i chore ludzie muszą się wyjątkowo dobrze zaprezentować, żeby uzyskali moją akceptację. Rozwiałam kilka niejasności, pewną niewiedzę i uszanowałam prośbę o adopcję kocurków i Matki, bowiem koteczka już wcześniej została zarezerwowana.
Powiem więcej, dzięki tej sytuacji, nawiązałam kolejny fajny koci kontakt z dwiema kobietami. Młodsza już wie, że przed każdą akcją należy wywiesić plakat informacyjny o planowej akcji z prośbą o kontakt zaangażowanych w opiekę karmicieli. Społeczną opiekunką natomiast całe to zamieszanie zmotywowało do zapoznania się z pracą Kociej Mamy. Uważnie przepatrzyła stronę internetową i profil na fejsbuku i zadeklarowała bycie e- wolontariuszem!
Powiem z radością, że od kilku dni sumiennie działa na Pchlim Targu wspierając mnie i Jolę w pracy.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, a ja się cieszę, że jak zwykle z wyjątkowo trudnej sytuacji po raz kolejny dzięki skutecznej mediacji spadłam na cztery łapki. Obyło się bez hejtu, bez obrażania, szkalowania czy szykanowania! Cała trójka emocjonalnych, empatycznych i nadwrażliwych kobiet z niesłychanym taktem prowadziła dyskusję, aż do chwili osiągnięcia satysfakcjonującego wszystkie zainteresowane strony porozumienia.
Cała ta historia jest fenomenalnym przykładem, że jak ludziom faktycznie zależy na zapewnieniu dobrego życia kotom zawsze, nawet w sytuacji pozornie bez wyjścia, można w miłej atmosferze wybrnąć z kłopotu. Było trudno, nie zaprzeczę! Do momentu rozmowy, dopuszczałam bogata o niemiłe doświadczenia z różnymi karmicielkami wizję, iż ubiega się o koty przysłowiowa kocia zbieraczka! Że będą kolejnymi przyniesionymi do domu, w którym już i tak ich liczba nie jest dopuszczalną. Sam fakt walczenia z taką determinacją o 4 koty już budził moje podejrzenia.
Cieszę się, że nie spełniły się moje obawy, a Pani jest świadomą, rozsądną osobą, a i jej stanowisko po naszej rozmowie jest dla mnie w pełni zrozumiałe.