Zima w tym roku była bardzo łagodna. Wiosna szybko wykonała swoją robotę, wcześnie zazieleniły się w parkach trawniki, zakwitły tulipany, konwalie i bzy. Z niepokojem pytałam wolontariuszki działające w kontakcie: „Jak tam moje drogie interwencje? Są jakieś trudne zgłoszenia?”
Monika z Marylą zaprzeczały niezmiennie: „Nic się szczególnego nie dzieje…” Wiedziały o co pytam…
Zawsze o tej porze ciepłe puchate czapki szły już w ruch, zastępując sierotkom matki, już były małe kocie smarki w naszych domach, już byłyśmy urobione po pachy.
Siedziały same albo z matkami, różnie, w zależności od okoliczności i sytuacji.
Jakoś w połowie marca dostałam zgłoszenie o kociej rodzinie. Okociła się dokarmiana przez ludzi kotka. Informację dostałam od Moniki ale pani dobijała się też do Reni. Uznałam, że trzeba to sprawdzić.
Kotka faktycznie była uprzejma okocić się w magazynie przy działającej tam firmie, był to kłopot bardziej dla kotki, bowiem trudno jej było zapewnić komfort niezbędny w pielęgnacji i opiece nad oseskami. Hałas, kurz, nieustanne zamieszanie wynikające z codziennej pracy firmy.
Mam świadomość, że zabieramy mioty z krzaków, gdzie są narażone na zmienną pogodę, atak psa, kocura albo drapieżnych ptaków, ale w naturalnym otoczeniu kotka instynktownie wybiera optymalnie bezpieczne miejsce na gniazdo. W tym konkretnym przypadku coś mi nie pasowało.
Dzikie koty raczej trzymają się z boku, zachowują bezpieczny dystans nawet w czasie spożywania posiłków.
Na wszelki wypadek, asekurując interwencję, przygotowałam miejsce na ewentualne przyjęcie rodziny. Jednak zaskoczył nas rekonesans Moni.
Legitymacja społecznego opiekuna zwierząt nie obliguje posiadacza wyłącznie do pobierania darmowej karmy. Sądzę, że wydanie legitymacji powinno być jednoznaczne z informacją o nie tylko prawach ale i obowiązkach. Dla mnie osobiście skandalem jest postawa pana „opiekuna”, który w złości machał wolontariuszce przed nosem legitymacją wymuszając przejęcie przez Fundację dzikiej kotki ale jego pupilki, a na podwórku bytowały jeszcze inne kotki w dość widocznej ciąży.
Moją pomoc w zabiegach opiekun odrzucił stanowczo twierdząc, że nawet jak się okocą, to nie ma problemu, bo ich liczbę weryfikuje selekcja naturalna. Dziwna bardzo postawa. Dla mnie kompletnie niepojęta, o los jednej kociej rodziny się troszczy, a beztrosko traktuje los pozostałych przez niego dokarmianych.
Nie przejęłam kotki ani jej dzieci. Nie mogłam ulec presji. Fundacja ma pomagać i ochraniać, ale nie może pracować pod dyktando dziwnych ludzi. Myślę, że powinnam zgłosić wniosek do Urzędu o weryfikację chętnych do posiadania Legitymacji społecznego opiekuna. Wynika to z prostego faktu, że otrzymując ten dokument automatycznie mamy pewne uprawnienia, oprócz możliwości otrzymania karmy dla swojego stada, można korzystać z bezpłatnego leczenia wolno- żyjących i odławiania na zabiegi ograniczające nadmierne rozmnażanie.
Ponadto w trosce o los kotów, a wiemy, że mimo edukacji nadal mają one wielu wrogów, którzy dość mocno ingerują w ich bezpieczne życie, opiekun społeczny nie powinien budować konfliktów z otoczeniem. Kot w zatargach między ludzkich zawsze jest na straconej pozycji, bo antagonista dokuczy mu w ten sposób odreagowując złość na nieuprzejmego sąsiada.
Dlaczego opowiedziałam tę historię? By pokazać, że tylko rozsądek i analiza faktów pozwoli zachować zdolność interwencyjną ale i pomocową. Jeśli decydujemy się zgłosić do Fundacji, należy mieć bezwzględną świadomość, że wymagamy respektowania obowiązujących zasad.
Są sprawdzone, jeśli to niezbędne jesteśmy elastyczne ale nie przyzwolę na fanaberię i wprowadzanie w życie dość dziwnych pomysłów.
Los kotów, które mają wątpliwe szczęście mieć tak konfliktowego opiekuna, zawsze jest trudny. Jednocześnie nie oczekując, by nagle diametralnie zmienił formę i styl komunikacji, nie twierdzę, że radykalnie odmówiłam pomocy. Czekam na kontakt, ale na naszych warunkach: konstruktywnej wspólnej pracy, my użyczamy sprzęt, a pan odławia i wozi na zabiegi.
Kiedy zrobimy porządek, zdecydowanie zmieni się położenie kotów, nie będą utrudniały życia okolicznym działkowcom, ponieważ po pierwsze będą bezpłodne, a po drugie zabezpieczona populacja jest mniej widoczna i kłopotliwa, nie rozkopuje grządek i na nich nie brudzi niszcząc nasadzenia i kwiaty.
Kocham koty, ale nie godzę się by one zaburzały życie innym ludziom odbierając prawo do realizacji swoich potrzeb.
Działki posiadają pasjonaci. Szanując ich prawo do posiadania działki swoich marzeń, jest szansa, że jeśli zachowamy umiar i zdrowy rozsądek uda się pogodzić w przestrzeni potrzeby każdego. Najfajniejszym przykładem jest mój wolontariusz Wojciech. Koty, którymi opiekują się z żoną są zabezpieczone, mają możliwość korzystania z kuwety, więc sąsiedzi nie patrzą krzywym okiem na kręcące się obok koty.