Każdego dnia, coraz bardziej i mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że snobizm ludzki niestety nie ma żadnych barier, granic czy skrupułów. Mam na myśli osoby prowadzące hodowle kotów rasowych. Za wszelką cenę chcą się niektórzy wyróżnić i to nie przez czynienie dobra, a wręcz przeciwnie. Nie ma w zachowaniu ich odrobiny godności czy przyzwoitości, a mając od lat z nimi kontakt, z czasem coraz większą nabywam do nich niechęć. Nie zliczę, ile kotów przeróżnych ras przyjęłam na pokład fundacji i przykro mi to pisać, ale wywiad jaki zawsze sama przeprowadzam podczas zrzeczenia dość znacznie i zasadniczo mijał się z prawdą. Kot, kiedy przestaje być dochodowym, kiedy nie pretenduje do roli reproduktora, zostaje oddany, przekazany bez najmniejszych sentymentów.
Nie są to generalnie stare koty, ich aktywność hodowlana kończy się w wieku 6-8 lat. Rzadko pozwalają zostać kotu w domu zachowując status rezydenta. Z reguły zostaje wykastrowany i wystawiony na sprzedaż za symboliczną kwotę, żeby jak najszybciej przestał generować koszty.
W przypadku „produkcji”, bo tak trzeba kwalifikować takie traktowanie zwierząt, dba się, by pięknie prezentowały się na pokazach, wystawach, by walczyły o puchary, ponieważ automatycznie wzrasta ich cena przy kryciu, ale i potem miotu. Wszystko kalkuluje się na zimno i z wyrachowaniem.
Każda rasa ma swoje wady i defekty. Kiedy otrzymałam prośbę o pomoc niechcianemu Ragdollowi, a mając już u siebie kota tejże rasy, posiadałam wiedzę jakie cudowne są to istoty pod względem komunikacji z człowiekiem. Jednak przed przyjęciem sprawdziłam, to co w kocie szwankuje najszybciej, czyli serce. Zaprzyjaźniona klinka bezkosztowo wykonała USG nie stwierdzając żadnych zmian. Kot ma około 8 lat, więc nie jest jakimś leciwym geriatrykiem. Koty rasowe zawsze chętnie przekazuję wolontariuszom, ich rodzinie bądź polecanym znajomym. Tak jest dla kotów lepiej, ale i adoptujących, bowiem nigdy nie mamy wiedzy, jaką bombę mamy tym razem przekazaną. Mając kota w pobliżu, mogę monitorować stan zdrowia z świadomością, że żaden wolontariusz nie przeoczy najmniejszej kontuzji czy oznak rozpoczynającej się choroby.
Gucci został w domu u Pauliny, świetnie dopasował się do reszty stada i całej rodziny.
Są to koty bezkonfliktowe, zachowanie wynika z ich charakteru. Miłe, kochające wszystkich, nigdy nie inicjujące żadnej scysji. Radość w rodzinie i mój spokój nie trwały długo. Kłopoty zaczęły stanowić nerki i przewód moczowy. Kosztowne badania, szeroka diagnostyka i specjalistyczna karma bytowa wymogła zmianę statusu kota, bowiem z adopcyjnego przeszedł na garnuszek Kociej Mamy i kwalifikuje się do adopcji wirtualnej, nadal pozostając w domu u Pauliny i Marcina. Będą się kotem opiekować, biegać na badania i sprawdzające wizyty, fundacja natomiast wszystkie te aktywności będzie finansować, tak jest uczciwie wobec wszystkich.
Prosimy jak zwykle o pomoc w opłaceniu faktury za leczenie. W tym przypadku najdroższa będzie niestety diagnostyka, bowiem koty rasowe, kiedy zaczynają chorować trzeba bardzo wnikliwie przebadać. Na razie wykonano USG, morfologię z biochemią, pobrany został mocz i czekamy co takiego ujawni dalsza analiza.
Mniej byłoby mi przykro, miałabym mniejszy żal, gdyby przekazano kota z wyraźnym meldunkiem w kwestii stanu zdrowia. Przecież nie raz przyjmowałam koty w ciężkim stanie, kwalifikowane do operacji bądź trudnego leczenia. W przypadku, kiedy kot przekazywany jest z informacją czytelną, prawdziwą, taka sytuacja sprzyja i nam, fundacji i przede wszystkim kotu. Od chwili przyjęcia wprowadzamy lecznicze procedury i nie tracimy czasu aż choroba nie dość, że się wykluje, to jeszcze zaczyna zaburzać pracę innych organów i narządów. Mówiąc wprost jeden problem wywołuje drugi i zanim wykona się kompleksową diagnostykę błądząc po omacku traci się czas, pieniądze i niepotrzebnie funduje cierpienie kotu.
Brak wyobraźni? Totalna znieczulica? Czy może cynizm, że jak już niepotrzebny to wyrzucamy jak śmiecia?
Prosimy o wpłaty na aukcję, takie kwoty, ile każdy z kociolubów może bez uszczerbku w budżecie przekazać. Nie będę jęczeć jak inni, że jak się nie dołożycie, to kot zostanie bez opieki, bo takie zachowanie nie licuje i nie przystoi szefowej fundacji, która ceni swoją opinię.
O pomoc, o wsparcie zawsze można prosić, to jest dopuszczalna i szeroko stosowna forma zbierania budżetu na określony cel. Tylko jak zwykle diabeł siedzi w szczegółach, ważne są niuanse, czyli liczy się styl, w jakim się to czyni.
Iwonka na portalu założy zbiórkę. Sądzę, że na początek 2000 zł powinny wystarczyć, by Gucciego skutecznie i wnikliwe zdiagnozować, potem będziemy planować kolejne kroki, będę Państwa informować.