„Nasze dzieci są jeszcze bardzo małe, najstarsze nie mają nawet 3 latek. Jaki pomysł mają panie na to spotkanie? ” – usłyszałam na powitanie przed lekcją edukacyjną.
Zaniemówiłam, spojrzałam na wolontariuszki, uspokoiłam wzrokiem, zablokowałam ewentualne pytania mówiąc:
– Czy mnie pamięć myli? Znamy przecież to przedszkole, byłyśmy w roku ubiegłym, sądziłam, że skoro ponowiono zaproszenie, jest już wiedza, jak przebiega edukacja.
– Tak, tylko placówka wzbogaciła się o dodatkowy oddział, grupę maluszków, dzieciaczki od półtora roku do trzech latek, nie wiemy jak one zareagują na koty, na ile potrafią się skupić, jak przyswoją informacje. Jaki mają panie scenariusz zajęć?
– Myślę, że spokojnie mogą nam panie zaufać. – tłumaczę grzecznie, wiedząc, że czas bezlitośnie ucieka, a Monia ma kilka umówionych ważnych spotkań, a tu na ocenianiu naszych kompetencji uciekają mi cenne minuty.
Robiąc dobrą minę, wiedząc ile czeka na mnie zawodowej pracy, po raz enty zadaję sobie pytanie, co mnie opętało, by iść w tę edukację. Dlaczego mimo tylu lat pracy, nadal z ogromnym trudem przychodzi przyswojenie najprostszych wiadomości: fundacja działa w oparciu o całkowity wolontariat. Oczywistym jest, że każda z nas ma inne niż fundacja źródła utrzymania, stąd prośba o komunikację w określonych godzinach. Moim zdaniem sytuacja staje się lekko komiczna, bo jakoś nikt nie potrafi ze zrozumieniem przeprowadzić analizy aktów publikowanych na stronie w dwóch bardzo ważnych zakładkach: akty prawne i nasz dorobek.
Kilka lat temu przestałam być szczęśliwa z rozgłosu jakim się cieszy Fundacja Kocia Mama. Ten wolontariat zaburza mi życie, paraliżuje i ogranicza, straciłam prywatność, wymaga się ode mnie całodobowej dyspozycyjności, bez żadnego respektu do dni wolnych czy świątecznych. Fundacja powinna pracować 24 godziny na dobę, odbierać nawet w nocy wiadomości i być gotowa przyjąć i podjąć każde interwencyjne zgłoszenie.
Myślę, że nadal ludziom trudno pogodzić się z faktem, że miałam szczęście zebrać całkiem pokaźną grupę wyjątkowych fantastek, które realizują się w Kociej Mamie, a ja tylko zapewniam ku temu właściwą płaszczyznę. Tylko ta wiedza, ta świadomość pozwala regenerować siły, odrzucać złe wrażenia, nadal kontynuować zadania, które były zaczątkiem Kociej Mamy.
Ubierając w szelki pracujące dla fundacji moje prywatne koty, powiedziałam:
– Dziś wszystko zależy od nich – Leona i Iwana. Na nich spoczywa ciężar całej edukacji. Muszą być wyrozumiałe i wytrzymać dotykanie, mizianie, przytulanie. Dziewczyny, pilnujcie by dzieciaczki nie zrobiły im nieopatrznie krzywdy. Co do reszty zajęć, to pełna improwizacja.
-O czym mam rozmawiać z tak małymi dziećmi?
– Ania Cię wyręczy – uspokoiłam Monikę – Maluj jakby co buzie razem z Olgą! Dziewczyny, koniec gadania, czas nam się bezlitośnie kończy. – spojrzałam z niepokojem na zegarek.
Idziemy, dzielimy spotkanie na dwie tury, pracujemy wszystkie razem, stanowiąc super zespół.
Dzieci są rewelacyjne, jak koty, nigdy nie wiemy kiedy i czym nas zaskoczą, tak było i tym razem. Po raz kolejny na szczęście puściłam w niepamięć sugestie pań opiekunek. Myślę, że i one były zaskoczone, jaki potencjał intelektualny drzemie w ich podopiecznych. Trzylatki i nawet te mniejsze dzieci pracowały cudnie, nadążały tematycznie, reagowały bardzo właściwie, wszystkich ujął mały chłopaczek, który odebrał Ani buteleczkę i próbował napoić Leona!
Popatrzyłam na moje dziewczyny, to był sygnał. Ania umie czytać zachowania dzieci, to rzadka umiejętność. Sięgnęła do magicznej torebki i w jej dłoni pojawiły się nożyczki do pazurków, potem wyjęła grzebień i smyczkę. Panie popadały w coraz większe zdumienie, jakby im ktoś dzieci podmienił! Oto za sprawą dziewcząt z Kociej Mamy ich dzieci tyle mądrych rzeczy poznały i na dodatek potrafią je właściwie zastosować!
To była edukacja kompleksowa. Dzieci poznały koty i miały okazję pobyć z takimi, które nie są w naszym środowisku typowe. Rola gwiazdora Iwanowi bardzo odpowiada, kocurek z uwagi na wiek jest bardzo aktywny i wszędobylski, co bywa lekko kłopotliwe, ale jest dość fajnym akcentem podczas zajęć. Leon natomiast udaje się na spotkania z miną: czy ja mam jakąś karę?! Oba koty, mimo, że rasowe, kolorystycznie takie same, mentalnie i psychicznie są kompletnie różne. Ufny, rozbrykany Iwan i wyniosły, wręcz niemiły Leon dopełniają moje opowieści.
Panie nauczycielki też miały okazję wysłuchać krótkiej prelekcji odnośnie form wolontariatu i w jaki sposób można adoptować z fundacji kota. Myślę, że Ania świetnie w kilku zdaniach zawarła najważniejsze kwestie.
I najważniejsze, wnioski moje, zawsze tak robię, bilansując każde spotkanie: karma zebrana w ilości bardzo przyzwoitej, , dzieci bez zarzutu, panie nauczycielki miłe, sympatyczne, opiekuńcze, ale tkwiące w systemie. Może spotkanie z nami zachęci do podnoszenia delikatnie poprzeczki, chwytania po tematy z ciut wyższej programowo półki. Edukacja pokazała, jak ogromy potencjał tkwi w tych małych istotkach, jak ładnie pracują, jak wychodzą ponad schemat przewidziany dla programu stosownego do ich wieku. Zachęcam, bo te dzieci są tego warte!