Gratisowe aktywności

Kocia Mama ma ratować kalekie, chore, kocie matki tułające się w poszukiwaniu schronienia mające na karku stadko małych głodnych smarków – taki był pierwotny zamysł, lat temu kilka.
Jak to się stało, że zaczęłam pomagać kotom rasowym sama nie wiem.

Poszła fama, że mam „ucho” do słuchania ludzi, umiem usłyszeć to, co bardzo chcą ukryć i się zaczęło.

Chrzest bojowy z adopcją tych mających znamiona rasowych przeszłam lat temu kilkanaście, kiedy to jeszcze nie marzyłam o Fundacji. Pewien zaprzyjaźniony weterynarz skierował mnie do kardiologa. Użył przy tym podstępu, bo wszyscy wiedzą jak trudnym sama jestem pacjentem. Za sprawą Aleksandra, weterynarza z Czterech Łap, zyskałam super kardiologa, który dzielnie ze mną wytrzymuje od ponad 16 lat. Moim zdaniem toleruje mnie ze względu na dług wdzięczności, bowiem wyłapałam z jego tarasu ponad 12 kotów, które urodziły karmione przez niego dzikie kotki, szara i czarna. Prawie padłam z wrażenia, gdy zobaczyłam te cuda: prześliczne mieszańce z norweskim leśnym.

Wyłapaliśmy wszystkie, wycięłam, doktor przetrzymywał, adopcją ja się zajęłam. On tylko koty dowoził. Ilu ja wtedy musiałam zweryfikować dziwaków, wolę nie pamiętać. Dałam ogłoszenie do papierowej Gratki: „Koty po zabiegach, mieszanka dachowej kotki z norweskim leśnym szukają odpowiedzialnych domów, kontakt 16-20.”
Dzwonili nawet w nocy, w tym temacie nic się nie zmieniło.

Kot w typie rasy każdego uaktywnia, a informacja, że za darmo, dodatkowo gromadzi miłośników.

Miałam rację biorąc na swe barki wyszukanie potencjalnych domów, nie wiem jakby mój doktor dał radę jednocześnie robiąc obchód i gadać o kotach.

Jednak jak już wyznaczyłam szczęśliwca do opieki nad naszym jeszcze odrobinę dzikim ale cudnym kotem, doktor meldował po adopcji: „Decyzja trafiona na 5 dziękuje! Jeden mniej.”

Już wtedy adoptujący musieli grzecznie podawać kontaktowe dane, jeden chciał być dowcipny mówiąc: „Łatwiej wziąć kredyt niż dostać od pani kota!” Cóż, kot to nie zabawka, skoro chciał zachować anonimowość, zasugerowałam zakup pluszaka.

Umiałam stawiać granice – kolejna trudna umiejętność. Szukając domu, zawsze pamiętam, że po adopcji mam spać spokojnie.

Lata minęły, założyłam Kocią Mamę, a rasowce dziwnym trafem nadal znajdują do mnie drogę.
Ludzie rozstają się ze swoimi pupilami z różnych powodów, unikam oceny, bo życie pisze najdziwniejsze scenariusze. Nie mnie oceniać ich decyzje, cieszę się, że z troski o los kota okazują tak wielkie zaufanie mnie prosząc o wyszukanie nowej rodziny.
Jest to ogromna odpowiedzialność ale i aktywność, która pochłania dużo czasu.

Na weryfikację potencjalnych opiekunów muszę mieć czas, spokój, zero zamieszania, muszę się skupić na prowadzonej rozmowie, maksymalnie skoncentrowana by nie umknął mi żaden istotny szczegół , wtedy tylko zdołam podjąć właściwą decyzję.
Podziękowaniem jest akceptacja wyboru.

„Jak ty to robisz? Lepiej sama bym nie wybrała, nawet nie marzyłam, że znajdą się tacy wspaniali ludzie, czułam się jakbym Tobie kota oddawała”- powiedziała przyjaciółka, której też przeadoptować kota pomagałam.

Wyszukanie właściwej rodziny to jedna kwestia, druga o wiele trudniejsza, to zbudowanie relacji między nimi. Jeśli przekazuję kota fundacyjnego, pochodzącego z interwencji, sprawa jest prosta i czytelna, pierwszym jego opiekunem jest Kocia Mama. Inaczej sprawa się ma, jeśli dotyczy to kota zakupionego z hodowli. Wybór był świadomy, konkretny, w dodatku generował określone koszty.

Bardzo delikatna jest kwestia rozstania, sama już decyzja jest mega trudna.
Obie rodziny, tą byłą i obecną łączy kot. Dla jego dobra powinni mieć ze sobą kontakt, by nowy i były opiekun miał możliwość zadania nurtujących pytań. Do mnie należy pomóc obu stronom, by decyzja nie była odbierana jak przestępstwo, nie była klasyfikowana jako wyrzut sumienia. Łzy, smutek, troska to uczucia jak najbardziej na miejscu, wręcz konieczne, ale nie piętnowanie czy nakładanie na siebie kary.

Pewien etap we wspólnym życiu się kończy. Kot nie zostaje porzucony, oddany do schroniska, hotelu czy co najgorsze poddany eutanazji. Przyjmuje go inna rodzina, która wraz z nim świadomie przyjmuje na siebie wypunktowane przeze mnie obowiązki. W przypadku kota dorosłego, jest to bardzo duże wyzwanie, szczególne jeśli w domu obecny jest już zwierzak.

Za mną kolejny dobry dzień, jeszcze jedna z powodzeniem przeprowadzona wtórna adopcja, rozmowa z obu rodzinami, podziękowania, sms, łzy i niepokoje, co jutro przyniesie?

Jak obiecałam, jestem do ich dyspozycji. Jeśli mogę doradzić jak sprawnie socjalizować z radością to zrobię, jeśli przyjdzie chwila na oskarżające myśli, też poukładam w głowie.

Te adopcje są moim zdaniem jednymi z najtrudniejszych.
Taka moja odrobinę narzucona mi przez życie aktywność.